niedziela, 31 maja 2015

Rozdział 25

- Więc co robisz poza pracą? - spytałam Jamesa, idąc obok niego przez park.
Na tym "skrawku" zieleni dużo się działo. Rodziny i nie tylko, urządzały sobie pikniki na trawię, dzieci grały w piłkę, zwierzaki hasały między ludźmi... Nigdy nie było tu tak głośno i radośnie, a za razem harmonijnie.
- W domu też mam kilka zwierząt. Pomagam schronisku i lecznicy. Jak mają jakieś zwierzęta, które są po operacjach, to przysyłają je do mnie. Opiekuję się nimi. W międzyczasie, jestem studentem. Chcę zostać weterynarzem.
- Wow. Nie jest ci trudno to wszystko pogodzić? - spojrzałam na niego.
Uśmiechnął się szeroko. Podejrzewam, że nie często miał okazję z kimś pogadać. Jednak bardzo go polubiłam. Był taki... inny niż wszyscy. Chciał zostać weterynarzem. Jaki mężczyzna tego chce? Większość z nich marzyła w dzieciństwie o strażaku, lub policjancie. Zakładam, że James od początku chciał zostać lekarzem.
- Trochę, ale mam ogromne wsparcie w siostrze. Czasem kiedy mam już dość, siada obok, bierze moją książkę do ręki i pyta: to co dzisiaj? Budowa układu pokarmowego królika? - zaśmiał się - Jest wspaniała. Tym bardziej, że jesteśmy sami. Rodzice zginęli w wypadku. A co z tobą? - szybko zmienił temat.
Westchnęłam, a on zaśmiał się. Usiedliśmy na jednej z ławek. Black wcisnął się pomiędzy nami i położył główkę na mojej nodze. Pogłaskałam go.
- Wyjechałam tu, żeby zacząć nowe życie. Trochę mi nie wyszło. Na początku wszystko szło dobrze, spotkałam przyjaciela z dawnych lat, przez chwilę byłam szczęśliwa... No a potem znalazł mnie mój były. Wbrew wszystkiemu zostaliśmy przyjaciółmi. I może wszystko było by dobrze gdybym się nie zakochała w byłym przyjaciółki.
- I tu dopiero jest: WOW, dziewczyno! - skomentował ze śmiechem.
- Czy ja wiem... - odparłam bez przekonania.
- Nie lubisz mówić o sobie, co? - przyjrzał mi się.
- Nie bardzo. Jakoś do tej pory nikt za bardzo nie chciał mnie słuchać. Mimo, że odnalazłam Harrego, on znalazł sobie dziewczynę, nie ma dla mnie czasu, na tyle by mi pomóc w kwestii "beznadziejenie-uczuciowej".
- Ja cię mogę posłuchać. Mam sporo czasu. - uśmiechnęłam się, gdy usłyszałam te słowa.
- Ty się lepiej ucz. Black cię lubi. Będziemy przychodzić do pana, na wizyty, panie doktorze.
Chłopak zaśmiał się, a piesek wspiął na jego kolana. W dali dojrzałam Malika. Szedł w naszą stronę. Cholera. Co teraz? Zwiać, czy poczekać, aż przywali Jamesowi? Co za bezsens. Całe moje życie nim jest, ale pomińmy ten fakt. Chyba muszę zatrudnić sobie klauna, żeby dostarczał mi dzienną dawkę śmiechu, bo inaczej będę bardzo krótko żyła. Mój rozmówca podążył za moim wzrokiem.
- Czyżby były przyjaciółki? - spytał.
- Jak byś zgadł... - mruknęłam.
Po chwili szatyn stał na przeciwko mnie. Zastanawiałam się czy spojrzę mu w oczy. Jednak wolałam lustrować ziemię.
- Już zostawiłaś Louisa? - spytał.
- O co ci chodzi? - podniosłam się.
Staliśmy niebezpiecznie blisko siebie.
- Mówisz jak byś nie wiedziała.
- Jak ty byś chciał wiedzieć, to grali w butelkę. Louis dostał zadanie.
- Jakoś nie specjalnie się opierałaś.
- Jakoś nie specjalnie z tobą wtedy chodziłam. Pomyśl trochę, bo stracisz najlepszego kumpla. Przywaliłeś mu w mordę. Ulżyło? - wkurzyłam się.
- Nie. Z wielką chęcią zrobiłbym to jeszcze raz. Nie ma prawa cię dotykać.
- O tym to akurat decyduję sama.
- I on też lepiej niech trzyma ręce przy sobie. - wskazał na Jamesa.
- Zostaw go. - warknęłam.
- Iana jeszcze tolerowałem. Teraz nie mam zamiaru dzielić się tobą z kimś innym.
- Słyszysz co ty mówisz?! - krzyknęłam na niego - Nie jestem twoja, nawet nie byłam i nigdy nie będę. Masz Rebece, to się nią zajmij i daj mi święty spokój!
Wzięłam Blacka na ręce i zawołałam Jamesa. Malik na szczęście pozwolił nam odejść.
- Przepraszam cię za to. - zwróciłam się do chłopaka, było mi naprawdę głupio.
- Nie przejmuj się. To nie twoja wina.
- Wiesz, ja już... pójdę do domu. Nie obraź się, ale wolałabym posiedzieć sama.
- Jasne. Do zobaczenia. - cmoknął mnie w policzek i odszedł.
Powolnym krokiem ruszyłam do domu i mimo tego, byłam tam bardzo szybko. Weszłam do środka i puściłam pieska. Od razu pobiegł napić się wody. Był radosny. Uśmiechnęłam się lekko na sam jego widok. Nie wiem czego Zayn nie rozumiał. Zastanawiałam się czy zdaje sobie sprawę z tego, że mnie rani. Mimo, że mu tego nie pokazałam, to wszystko co mówił, bolało. Każde jego słowo, wypowiedziane, jak bym była jego własnością, wbija mi nóż w serce. Każdy gest. jak pobicie Louisa, pokazuje mi, że Malik niczym nie różni się od Kamila.
- Już wróciłaś? - mruknął Harry mijając mnie w drzwiach , kierując się w stronę lodówki.
- Tak...
Spojrzał na mnie swoimi zielonymi oczami, które zabłysnęły troską. Wiedziałam, że posypie się seria pytań.
- W porządku?
- Nie. - miałam już dość udawania.
- Co się dzieje? - stanął na przeciwko mnie.
- Harry, nie radzę sobie. To wszystko chyba trochę mnie przerosło. Czuję się bezsilna. Zayn... Spotkałam go dzisiaj. Każde słowo, które wypowiedział mnie zraniło. Gdzie jest ten Malik, którego poznałam? Który chciał mi zaimponować swoim wyglądem, zaczepiał mnie w każdej możliwej chwili, był kiedy go potrzebowałam, rozumiał mnie bez słów? Co się stało, że nagle się zmienił?
Loczek położył dłonie na moich ramionach i zajrzał mi głęboko w oczy.
- Jest jedno wyjście: powiesz mu wszystko co czujesz, albo powiem mu w mniej lub bardziej delikatny sposób, że ma się od ciebie odwalić, bo masz mnie i Louisa.
- Harry... - Styles mi przerwał.
- Rób co chcesz. Poczekamy jeszcze trochę. A dzisiaj niczym się nie przejmuj. Idziemy na bal maskowy. To prezent dla Rose. Pójdziesz z nami?
Przytaknęłam ruchem głowy. Coś czułam, że to będzie najgorszy bal w moim życiu.

* * *

Muzyka leciała dość głośno. Była przeróżna, ale każda piosenka była idealna do tańca. Siedziałam przy naszym stoliku, obserwując wirujące pary. To wszystko wyglądało jak z bajki. Tylko ja tam nie pasowałam. Byłam sama, bo reszta ruszyła na parkiet. Lou próbował mnie wyciągnąć, ale nie chciałam. Bałam się, że Zayn gdzieś tu jest. Na szczęście Tomlinson miał maskę, która zakrywała jego sińce. Malik by go nie poznał. Mnie też nie powinien. W końcu, czerwona suknia, tego samego koloru buty i maska... Wyglądałam zupełnie jak nie ja. A jednak stało się coś czego bym się nie spodziewała. Kiedy na nowo zaczęłam skupiać się na tańczących ludziach, ktoś przede mną stanął. Mężczyzna był ubrany w czarny garnitur. Biała koszula, którą miał po spodem, była idealnie dopasowana, podkreślając jego muskularną sylwetkę. Wydawało mi się, że przez biały materiał, prześwitują tatuaże. Czarne buty były wypastowane i lśniły, gdy odbijało się w nich światło. Na twarzy miał ogromny uśmiech, lecz jej większą część zakrywała czarna maska. Tego samego koloru włosy były nienagannie zaczesane w tył.
- Mogę prosić? - spytał miękkim głosem.
Wpatrywałam się w niego jak zaczarowana. Nie potrafiłam oderwać od niego wzroku. Miał w sobie coś, co nie pozwoliło mi mu odmówić. Podałam mu dłoń i podniosłam się z krzesła. Przeszliśmy na sam środek parkietu. Wszyscy rozsunęli się gdy stanęliśmy, tworząc koło, wokół nas. Zaczęła lecieć muzyka. Nie znałam tej piosenki. Wtedy jakoś się tym nie martwiłam. Mężczyzna objął mnie w talii i przyciągnął do siebie. Bardzo dobrze prowadził, nie musiałam zastanawiać się na tym jaki krok wykonać, on robił to za mnie. Nie docierało do mnie nic innego prócz tego, że znajdujemy się na parkiecie i jesteśmy obok siebie. Nie słyszałam nic innego prócz muzyki. Nie widziałam nic innego prócz jego oczu. W końcu poczułam się jak księżniczka. Jak bym była dla niego wyjątkowa, jak bym była jedyną. I kiedy chłopak odchylił moje ciało w tył, tym samym kończąc nasz taniec, musnął swoimi ciepłymi ustami moją szyję. Byłam pewna, że znam ten dotyk, że już kiedyś go czułam. Jednak w tamtej chwili, nie mogłam sobie nic przypomnieć. Szumiało mi w głowie i nie byłam pewna czy wiem co się dzieje. Zupełnie jak bym się mocno napiła, ale przecież nawet nie tknęłam alkoholu tamtego wieczora. Kiedy się "ocknęłam" byłam w jakimś pokoju razem z NIM. Nie obchodziło mnie nic dopóki czułam jego pocałunki...

*Rose*
To były moje najlepsze urodziny. Miałam ich wszystkich. Oprócz Zayna. Na jego towarzystwie jakoś mi nie zależało. W końcu był moim byłym. Ale nie musiał komplikować życia Amelii. I bez niego nie było ono łatwe. Chwilę później wyrzuciłam tę sprawę z głowy i zajmowałam się tylko i wyłącznie Harrym, z którym tańczyłam. Loczek był cudowny. Spędziliśmy razem cały wieczór. Zaciekawiło nas co się dzieje, kiedy ludzie rozeszli się na boki, robiąc miejsce. Na środku stanęła para. Dziewczyna była ubrana jak Amelia, a po jej ruchach, mogłam bez żadnych wątpliwości stwierdzić, że to ona. Tylko kim był facet, który z nią tańczył? Na pewno był niezły. Bogaty - widać po ciuchach. Był bardzo odważny. Całować moją Amelkę na oczach tylu ludzi?! Czy on wstydu nie ma?! Harry był równie mocno zaskoczony co ja. W sumie to nie byłam zaskoczona. Chciałam nakopać temu chłopakowi i powiedzieć mu, żeby zostawił Amelię, ale oboje gdzieś zniknęli mi z oczu. Chyba wyszli. Wszyscy już nie potrafiliśmy włączyć się do zabawy. Tajemnicza para zrobiła wrażenie na wszystkich gościach. Dobrze wiedzieć, że nie tylko na nas. Wróciliśmy do domu i nadal w strojach, ale już bez masek bawiliśmy się w salonie. Louis tańczył z Liamem, ja z Harrym, a Niall pałaszował pizzę, którą odgrzał w mikrofalówce. Dosyć mocno się uśmieliśmy. Liam poleciał na ziemię, kiedy blondyn podstawił mu nogę. Brunet pociągnął za sobą Lou, który z ogromnym hałasem, przeturlał się po biednym Paynie, miażdżąc go i w końcu rąbnął łokciem o stolik, przewracając go i wywracając wszystko co na nim było. To istna katastrofa! Ja, Loczek i Nialler zaczęliśmy się z nich śmiać. Po chwili Lou, cały klejący się i brudny od napoi i chrupek, poszedł do łazienki się ogarnąć. Co prawda psy go trochę umyły. Już nie wrócił. Pewnie poszedł spać. Bawiliśmy się do 5. Potem wszyscy padliśmy w salonie.
Obudził mnie mój telefon. Odrzuciłam połączenie przychodzące, nie patrząc na ekran. Wiedziałam, że już nie zasnę. Cholerna komórka! Mogłam ją wyciszyć. Wstałam, nie budząc śpiącego Stylesa. Przeszłam do kuchni i zapatrzyłam kawę. Spojrzałam na zegarek. 9:00? Kto normalny wstaje o takiej godzinie po imprezie? Co prawda nie jestem normalna, ale... Zaciągnęłam się zapachem wspaniałego napoju, po czym upiłam kilka łyków. Usłyszałam dźwięk przekręcanego klucza w drzwiach. Oho. Nasza zguba powraca do domu. Rozsiadłam się wygodnie na krześle i oparłam stopy na stole. Miałam na sobie koszulkę Harrego i jakiś dres. Kiedy się w to przebrałam? Nie ważne. Usłyszałam jakiś hałas. Amelia pewnie zrzuciła pustą butelkę po piwie, którą na szafce od butów, postawił Harry. Chwilę później znalazła się w kuchni. Nawet mnie nie zauważyła. Nad czym ona myślała?
- Kawa... - mruknęła, nalewając sobie jej do kubka. Odwróciła się do mnie przodem, upijając łyk - Hej. - powiedziała jakoś dziwnie.
- Cześć. - odparłam marszcząc brwi - Uciekłaś wczoraj z księciem? - spytałam niby od niechcenia.
- Ta... - patrzyła przez okno, które było za mną.
Co się z nią działo? Nigdy taka nie była. Jak by nad czymś intensywnie myślała. Dziwne. Zazwyczaj nie zamyślała się na tyle, żeby tracić kontakt z rzeczywistością. Tym razem tak było.
- Ej, co jest? - spytałam, lustrując ją wzrokiem.
- Nic. - mruknęła. Upiła kolejny łyk kawy - Jestem trochę zmęczona. Pójdę się położyć.
Kiedy doszła do drzwi, koło niej znalazł się Black. Dziewczyna z lekkim uśmiechem wzięła go na ręce i poszła do swojego pokoju. Nie zrozumiałam tej sytuacji. Zazwyczaj wszystko mi mówiła, a teraz? Wymigała się od każdej odpowiedzi. Jak ona to uczyniła? Przecież, ja zawsze dostaję odpowiedzi na pytania, które mnie nurtują. Miałam zamiar spróbować jeszcze raz. Tylko później. Przeszłam do salonu. Był tam... bałagan to zbyt łagodne słowo. Kto zrobił ten syf?! Tak nie będzie! Po podłodze walały się chrupki i butelki, a dywan był cały w plamach od różnych napoi. Poszłam do kuchni. Wzięłam garnek i drewnianą łyżkę. Wróciłam do poprzedniego pomieszczenia i maszerując niczym żołnierz, zaczęłam walić w gar. Chłopcy natychmiast zerwali się z kanap.
- Sprzątać! - krzyknęłam, na co zrezygnowani, ponownie padli na "łóżka".











































~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Ten jest krótszy - wiem,
ale to wszystko dlatego, że akcja się tak potoczyła.
Postaram się, żeby kolejny był dłuższy.
I co myślicie? 
Ja uważam, że w życiu nie zrobiłam takiego opisu osoby - mężczyzna na balu.
Domyślacie się kto to? To nie jest proste zadanie... ;)
A jak wam się podoba perspektywa Rose?
Myślę, że mogłam postarać się bardziej, ale nie jest tragicznie....
Czekam na wasze opinie ;)
I dziękuje komentarz pod ostatnim postem ;)

poniedziałek, 25 maja 2015

Rozdział 24

PRZECZYTAJ      NOTKĘ      POD      ROZDZIAŁEM!!!

Nie wiedziałam co robić. Jak wybrnąć z tej beznadziejnej sytuacji? Em... Do cholery, czemu oni nie pukają?! Nie czas na to Amelia. Myśl! Próbowałam się skupić, ale to nic nie dało. Jak to możliwe?
- Umawialiśmy się! - warknął Harry przez zaciśnięte zęby.
Nie zrozumiałam. Spojrzałam na Zayna. Malik wbił wzrok w podłogę, unikając mojego spojrzenia.
- O co chodzi? - nie dostałam odpowiedzi - Harry, Zayn? - wodziłam wzrokiem od jednego do drugiego.
Chciałam przytulić się do Zayna. Zrobić cokolwiek, żeby na mnie spojrzał. Jednak nie zdążyłam się nawet przysunąć, bo Mulat wstał i poszedł do łazienki. Wrócił w kompletnym stroju i opuścił mój pokój. Dlaczego? Cały wczorajszy wieczór przecież rozmawialiśmy. Myślałam, że mu na mnie zależy, a on po prostu uciekł. Coś zaczęło zżerać mnie od środka. Jakbym miała w brzuchu czarną dziurę, w którą się zapadam.
- Dobrze. - mruknął Harry i wyszedł.
Rose spojrzała na mnie przepraszająco po czym pobiegła za swoim chłopakiem. Cała ta sytuacja... nie mogłam jej zrozumieć. Opadłam na poduszki, a po moich policzkach spłynęło kilka łez. Znów ktoś mnie zostawił. Pewnie wróci. Będzie tak jak z Kamilem; wychodził, nie mówił dokąd, a ja płakałam, a potem znów pragnęłam by był blisko. Nie chciałam tego tym razem. Co za bezsens!
- Amelia, chodź. - z dołu zawołał mnie Louis.
Szybko poszłam do łazienki. Czułam jego perfumy. Ubrałam się w to co miałam pod ręką i zrobiłam lekki makijaż. I tak miałam czerwone oczy. Zeszłam do salonu. Lou z uśmiechem przytulił mnie.
- To jak z moją propozycją?
Wczoraj wyleciało mi to z głowy. Spojrzałam w jego radosne oczy.
- Nie wiem czy to odpowiedni moment... Może nie teraz... - odparłam cicho.
- Daj spokój. Przejdzie im.
- Im może tak.
Gorzej ze mną - dodałam w myślach. Usiadłam z nimi w salonie. Brakowało mojej przyjaciółki i Stylesa. No cóż... Chłopcy doprowadzili mnie do łez. Łaskotali i byli bezlitośni. W końcu przestali i zrobiliśmy sobie popcorn, by pooglądać jakiś film. Kiedy rozłożyłam się na kanapie dostałam sms. Odczytałam:

Zayn:
Przyjdź do mnie.

Westchnęłam. Musiał o sobie przypomnieć? Ale w sumie lepiej, żebyśmy porozmawiali. Wstałam i pożegnałam się z chłopcami, po czym ruszyłam do Malika powolnym krokiem. Nie śpieszyło mi się za bardzo. W końcu dotarłam na miejsce - nawet nie zauważyłam kiedy. Moja dłoń nacisnęła klamkę. Drzwi były otwarte więc weszłam.
- Zayn? - zawołałam.
Nie otrzymałam odpowiedzi, ale usłyszałam wodę. Pewnie brał prysznic. Stwierdziłam, że poczekam w jego pokoju. Weszłam po dębowych schodach, do góry. Jego pokój to były trzecie drzwi na lewo. Popchnęłam je, bo były uchylone. Mój wzrok padł na łóżko. Nie wierzyłam w to co widzę. Jeśli chciał mi powiedzieć, że ja byłam dla niego przygodą, że chciał mnie mieć tylko na jedną noc i mu nie wyszło, czemu nie powiedział mi tego w twarz, tylko urządzał jakieś szopki?! Na łóżku leżała Rebeca, w samej czarnej, koronkowej bieliźnie.
- Ups... - zachichotała dziewczyna, udając onieśmieloną.
Wręcz niedostrzegalnie zakryła się rąbkiem kołderki. Miałam ochotę wyklinać, przekląć cały świat, ale czy to coś da? Po chwili w bocznych drzwiach, prowadzących do łazienki pojawił się Zayn. Spojrzał na Rebece, a potem na mnie. Podeszłam do niego i z całej siły uderzyłam go z liścia.
- Zaufałam ci! - krzyknęłam - Cholerny egoista! Taki jak każdy inny!
Wybiegłam stamtąd z łzami w oczach. Niedługo potem już płakałam. Bez celu łaziłam po mieście. W końcu mocno zmarzłam i zapadł zmierzch. Postanowiłam wrócić do domu. Weszłam po cichu. Byłam pewna, że wszyscy śpią. Ściągnęłam bluzę i buty.
- Amelia, przepraszam. - usłyszałam Harrego za moimi plecami - Po prostu, nie wytrzymałem jak zobaczyłem go z tobą. Powiedział mi, że nic was nie łączy. Nie chciałem. - poczułam jego dłoń na ramieniu.
Odwróciłam się w jego stronę. Styles dopiero teraz mógł zobaczyć mój fatalny stan. Mocno się do niego przytuliłam.
- Nie płacz. - szepnął mi do ucha - Co się stało?
- Jest dupkiem. Jak każdy inny. - mruknęłam cicho.
- Cii... - próbował mnie uspokoić.
Poczułam jak bierze mnie na ręce. Mocno wtuliłam się w jego tors. Dopiero gdy kładł mnie na łóżku, zobaczyłam, że połowa mojego makijażu została na jego koszulce.
- Przepraszam za koszulę. - mruknęłam.
Spojrzał na swój strój, po czym pokręcił głową z niedowierzaniem. Położył się koło mnie i cmoknął w czoło.
- Jesteś niemożliwa.
Po chwili zasnęłam, w bezpiecznych ramionach najlepszego przyjaciela.
Obudziło mnie słońce. Było bardzo wcześnie. Przeciągnęłam się lekko. Harrego już nie było. Pewnie poszedł do Rose. Dopiero do mnie dotarło, że mogę zniszczyć im związek. Co ona by sobie pomyślała, gdyby zobaczyła nas razem w łóżku? Jestem beznadziejna. Nie nadaję się już do niczego. Wstałam i poszłam do łazienki. Stanęłam przed lustrem, ale wpatrywałam się w umywalkę. Nie chciałam widzieć mojej twarzy. Szybko zmyłam wczorajszy makijaż. Wzięłam gorący i długi prysznic by się odprężyć i ubrałam się w jakiś dres. Chciałam ignorować Zayna. Nie chciałam już płakać. Teraz zamiast smutku pojawiła się złość. Weszłam do mojego pokoju. Może w końcu zacznę żyć normalnie. Dosyć mam robienia wszystkiego na siłę lub w brew sobie. Nie chcę żadnego faceta. Bez nich też można żyć. Stanęłam przed moją szafą. W co by się ubrać? Chciałam im pokazać, (a przede wszystkim MU) że jestem silna. Wybrałam sukienkę.
Była zwiewna i dostałam ją od Rose. A właśnie. Jej urodziny są już jutro. Muszę coś przygotować. Zeszłam na dół i zjadłam śniadanie. Potem ruszyłam do galerii. Obeszłam wszystkie sklepy i nie znalazłam nic takiego. Ugh... W końcu stanęłam przed sklepem ze zwierzakami. Szczeniaczki były takie słodkie. Wpatrywały się wprost we mnie, tymi pełnymi nadziei oczkami. Napisałam do Harrego:
Będzie ci przeszkadzał pies w domu?

Dość szybko dostałam od niego odpowiedź:
Nie. Czemu pytasz?

Zignorowałam jego pytanie i weszłam do środka. Podeszłam do maluchów. Wszystkie podbiegły w moją stronę, oprócz jednego. Ten sam. malutki owczarek niemiecki, siedział ze spuszczoną główką. Zrobiło mi się go szkoda. Był taki jak ja.
- Mogę w czymś pomóc? - usłyszałam głos, nieopodal mojego ucha.
Odwróciłam się. Koło mnie stał mężczyzna. Był wysokim brunetem, o ciemnych oczach, które zmierzyły mnie wzrokiem.
- Hej. - powiedziałam wyciągając rękę - Amelia.
- Tak, wiem. - mruknął - Byłaś w gazecie. James.
Też czytał ten beznadziejny tekst? Poczułam jak palą mnie poliki. Znów zwróciłam uwagę na pieski.
- Ile kosztują? - spytałam spoglądając na samotnego malca.
- Jeden około 1000. - odparł szybko - Ale myślę, że dla ciebie mogę mieć zniżkę.
Uśmiechnęłam się do niego. Wpuścił mnie do kojca psiaków. Wszystkie od razu mnie obskoczyły. Ostrożnie, by ich nie nadepnąć, podeszłam do owczarka. Wzięłam go na ręce.
- Hej mały. - mruknęłam głaszcząc go.
Zaskamlał cicho. Brązowe oczka spojrzały na mnie tęsknie. Nie mogłam go tu zostawić. Uśmiechnęłam się i pogłaskałam go po pyszczku. Polizał moją dłoń, a ja cicho zaśmiałam się. Po chwili, dojrzałam jeszcze jednego malucha. Przeciągnął się mocno po czym zamerdał radośnie ogonem. Otrzepał się. Był zabawny. Nawet nie zdążyłam zauważyć kiedy, a był już obok mnie. Biegał w tę i z powrotem, szczekając, aż wszystko kończyło się upadkiem. Z niego również się zaśmiałam. Podszedł do mnie, a ja  kucnęłam i pogłaskałam go. Owczarek, którego miałam na kolanach niepewnie zaczął węszyć, po czym noski obu maleństw złączyły się.
- Lubią się. - stwierdził chłopak, kucając obok mnie.
Spojrzałam na niego, a potem na zwierzaki.
- Chcę je oba. - mruknęłam, biorąc drugiego psiaka.
- Jesteś pewna? - zmarszczył brwi, przyglądając mi się.
- Tak. Jeden z nich na pewno trafi w dobre ręce.
- Więc nie chcesz obu dla siebie?
Był bardzo dociekliwy. Może chodziło mu o dobro maleństw. Widać było, że bardzo lubi zwierzęta. Przynajmniej ja to widziałam.
- Nie. Jednej trafi do mojej przyjaciółki. Na pewno go pokocha. Są identyczni.
Wyszliśmy z zagrody piesków. Chłopak pomógł mi od razu dopasować dla nich obróżki, smycze i inne wyposażenie. Było tego dużo: miski, legowiska, karma no i jakieś zabawki. W sumie za oba pieski zapłaciłam 1000, a za całą resztę 500. Wcale nie było mi szkoda tych pieniędzy. Zadowolona, zabrałam wszystko w wielkiej torbie. Chłopak zaproponował mi pomoc. Nie dałabym sobie rady. Reklamówka plus dwa pieski to za dużo. James poprosił swoją siostrę, aby go zastąpiła, a on podwiózł mnie swoim autem. Kiedy byliśmy na miejscu, chłopak zatrzymał mnie.
- Może spotkamy się jutro? - uśmiechnął się do mnie.
Moje postanowienie z rana się nie liczyło. On miał w sobie to coś, co sprawiało, że chciało się z nim przebywać. W końcu to nie randka tylko przyjacielskie spotkanie.
- Ale nie zapraszasz mnie na randkę? - spytałam ostrożnie.
- Powiedzmy, że to w ramach wdzięczności. - mruknął.
- Ok. W takim razie, nie mogę się nie zgodzić. Jestem strasznie wdzięczna. Dzięki. Pa. - zabrałam wszystko i z uśmiechem weszłam do naszego mieszkania.
Zamknęłam drzwi. Pieski od razu popędziły do kuchni.
- Co do cholery...?! - usłyszałam Harrgo - Amelia!
Weszłam do pomieszczenia, a kąciki moich ust mimowolnie uniosły się.
- Co to jest?! - warknął.
- Pieski. - odparłam rozbawiona.
- Przecież widzę!
- Jakie słodkie! - wtrąciła Rose.
Podobały jej się. To był dobry znak. Urodziny miała jutro, ale skoro już go widziała, to powiem jej.
- Rose. - przyjaciółka spojrzała na mnie, trzymając na kolanach swojego pieska - Jest twój.
- Co? - szeroko otworzyła buzię.
Roześmiałam się. Wyglądała tak komicznie. Harry dołączył do mnie. Usiadłam obok niej, biorąc drugiego malca.
- To twój prezent urodzinowy. Wiem, że masz je jutro, ale skoro już go już widziałaś, to nie ma sensu tego ukrywać.
- Dziękuję! - pisnęła i mocno mnie przytuliła.
Harry pokręcił głową z niedowierzaniem. Brunetka podeszła do niego z pieskiem. Cicho coś do niego szeptała. Oboje ciągle się uśmiechali. W końcu Hazza ją pocałował i pogłaskał malca. Postanowiłam zostawić ich samych. Zabrałam mojego szczeniaka, kierując się na dwór. Usiadłam na trawie. Piesek nie pewnie stąpał po zielonej trawie.
- Jakie nadać ci imię? - zastanowiłam się na głos, rzucając mu piłeczkę.
Owczarek z radością popędził za kulistym obiektem, wywracając się. Był uroczy. Po chwili przyniósł mi zabawkę, a ja ponownie ją odrzuciłam. Przez chwilę bawiliśmy się, aż w końcu maleństwo ziewnęło i położyło się na moich nogach. Uśmiechnęłam się lekko. Położyłam się, przekładając go na mój brzuch. Zamknęłam oczy ciesząc się słońcem. Intensywnie myślałam nad jakimś imieniem. Nic nie przyszło mi do głowy.
- Jak chciałbyś się nazywać? - znów zastanawiałam się na głos.
- Może daj mu na imię Ares. - usłyszałam znajomy głos.
Podniosłam się, przekładając psiaka. Zayn szedł w moją stronę. Podniosłam się i cofnęłam kilka kroków. Mimo to, po chwili, szatyn stał przede mną.
- Po co tu przyszedłeś? - warknęłam nie patrząc mu w twarz.
- Żeby powiedzieć ci prawdę.- odparł.
- Dzięki. Chyba już wiem. - odparłam i chciałam przejść obok.
Malik złapał mój prawy nadgarstek, przez co gwałtownie obróciłam się w jego stronę.
- Nie. Widziałaś coś, co nie jest prawdą. - zaśmiałam się gorzko.
- Nie wyszło ci ze mną, to z powrotem sprowadziłeś sobie Rebece?
Zmarszczył brwi.
- Co? Nie! - oburzył się - To ona do mnie przyszła. Nie wiedziałem, że tam jest.
- Jesteś żałosny!
Wyrwałam mu się i popędziłam do mojego pokoju. Położyłam szczeniaczka na podłodze, a sama runęłam na łóżko. Schowałam twarz w poduszkę, która już chwilę później była mokra. Poczułam coś delikatnego i mokrego na moim policzku. Podniosłam wzrok. Owczarek merdał ogonem, patrząc na mnie. Ponownie zlizał słoną kroplę z mojej twarzy. Zaśmiałam się przez łzy. Przytuliłam go lekko. Dopiero teraz zauważyłam, że ma czarną plamkę pod brodą.
- Black. - szepnęłam - To imię dla ciebie.
Ogarnęłam się. W końcu nie mogę ciągle płakać! Puściłam muzykę i bawiłam się z pieskiem. Kiedy malec zasnął usiadłam przy biurku i zaczęłam pisać. Postanowiłam przyjąć propozycję Louisa, ale najpierw musiałam mieć coś do pokazania. Od zajęcia, oderwało mnie pukanie do drzwi. Rzuciłam krótkie: proszę. Rose weszła do pomieszczenia i usiadła na łóżku. Odwróciłam się do niej przodem.
- Co jest? - spytała uważnie na mnie patrząc.
Black podbiegł do mnie. Wzięłam go na kolana, a on skulił się i zapadł w sen. Pogłaskałam jego mięciutką sierść.
- Malik jest nie aktualny. - odparłam.
- Jak to? - zmarszczyła brwi.
- Chciał mnie mieć na jedną noc i mu nie wyszło.
Nie zrozumiała. Opowiedziałam jej o całym zajściu u niego, nie omijając mojego wyczynu. Dodałam też do opowieści, jego dzisiejsze odwiedziny.
- Świnia. - powiedziała i mocno mnie przytuliła - Nie martw się. Dam mu popalić!
Zaśmiałam się cicho. Po chwili w pokoju byli już wszyscy prócz NIEGO. Rozsiedli się w moim pokoju i gadaliśmy do późna. Uwielbiałam takie wieczory. Mogłam się odprężyć. Ponieważ chłopcy zabrali trochę alkoholu nie obyło się bez śmiechu i ich gry w butelkę. Louis dostał zadanie by mnie pocałować. Oczywiście wszyscy uprzedzili mnie, że mogę utrudniać. Tak też było. Mimo, że znajdowałam się w jego szczelnym uścisku, nie mógł natrafić na moje usta. W końcu mu się udało i kiedy to zrobił nie odepchnęłam go. Był to bardzo namiętny pocałunek. Objęłam jego szyję. Usłyszeliśmy jak drzwi się otwierają, ale ani ja ani on nie przejął się tym. Poczułam jak coś odpycha ode mnie chłopaka. Otrzeźwiałam, gdy zobaczyłam, że Zayn uderzył go w twarz. Odepchnęłam rozwścieczonego Mulata od bezbronnego Lou, który leżał na ziemi.
- Nie waż się jej więcej tknąć! - warknął szatyn - Jest moja!
Te słowa mnie zabolały. Uważał, że należałam do niego? To nie było fair. Nie podobało mi się to. Spojrzałam w brązowe oczy, które spoglądając na mnie, złagodniały.
- Nie jestem twoją własnością. - warknęłam roztrzęsionym głosem.
Pomogłam podnieść się Tommo. Chłopak otarł, brudny od krwi, kącik ust dłonią. Położyłam dłoń na jego ramieniu, by nie rzucił się na Zayna. Nie chciałam by się bili. Zayn wręcz próbował wypalić dziurę, w ramieniu Louisa, na którym trzymałam rękę. Po chwili tylko spuścił wzrok i warknął do Louisa:
- Nie skończyliśmy.
Wyszedł trzaskając drzwiami. Nie chciałam rozwalić ich przyjaźni. Jeszcze nie dawno było tak dobrze. Impreza się skończyła. Wszyscy się rozeszli, zostawiając mnie i Tommo samych.
- Przepraszam... - mruknęłam patrząc w podłogę.
Było mi strasznie głupio. To nie powinno się wydarzyć.
- No co ty. - odparł z lekkim uśmiechem i mnie przytulił; moje oczy były już zaszklone - To tylko i wyłącznie wina Harrego. To on wymyślił mi to zadanie. No i wina Zayna. Przyszedł w złym momencie.
Zaśmiałam się i wierzchem dłoni starłam łzę płynącą po policzku. Lou pocałował mnie w czoło.
- Przecież jesteśmy przyjaciółmi, tak? - spojrzał mi w oczy.
- Tak. - odparłam z uśmiechem, ponownie się do niego przytulając.

* * *

Obudziłam się bardzo wcześnie. Louis spał w poprzek w moich nogach z Blackiem na brzuchu. Zaśmiałam się cicho na ten widok. Byłam na dzisiaj umówiona z Jamesem. Miałam być gotowa na 14:30. Na 15:00 musiałam dotrzeć do parku. Oczywiście miałam w planach zabranie psiaka. Nie budząc więc ani Tommo, ani szczeniaka, poszłam do łazienki. Wzięłam gorący prysznic i ubrałam się w sukienkę. Tym razem była miętowa, na ramiączkach, ściągana w talii. Zrobiłam pasujący makijaż, a włosy zostawiłam rozpuszczone. To w sumie nie możliwe, że ubieram się w sukienki - stwierdziłam stojąc przed lustrem i przyglądając się sobie. Kiedyś ich nie cierpiałam. Rajstopy i to wszystko już mnie zniechęcało. Ale teraz, nawet mi się to podoba. To jest dziwne. Wróciłam do pokoju. Spojrzałam na łóżko i westchnęłam. Chłopcy nadal spali. Postanowiłam ich obudzić.
- Black. Idziemy na śniadanie! - kiedy tylko to usłyszał, owczarek zerwał się i skacząc po Louisie znalazł się obok mnie.
- Ał! - jęknął Tomlinson.
- Czekamy na dole. - mruknęłam rozbawiona i zabrałam psiaka na dół.
W kuchni był tylko Harry. Z uśmiechem mnie przytulił, po czym pogłaskał pieska. Postawiłam maleństwo na ziemi, a następnie napełniłam jego miskę chrupkami. Sama też zabrałam się za szykowanie śniadania. Zrobiłam całą górę kanapek, bo wiedziałam, że za chwilę przyjdzie też reszta. Powoli zajadałam posiłek. Harry się przyłączył.
- Jeśli chodzi o Malika... - zaczął, ale mu przerwałam.
- Daj spokój. Było minęło.
Myślałam, że oczy mu wyjdą z orbit. No oczywiście, że tak nie myślałam, że to wszystko mnie dotknęło, ale nie wszyscy muszą o tym wiedzieć. To sprawa moja, Zayna i Louisa. Inni powinni trzymać się z daleka. Takie było moje zdanie. I Lou pewnie przyzna mi rację.
- Nie wierzę... - zabrakło mu słów - Jak to? Przecież wiem, że coś do niego czujesz więc...? - ponownie nie pozwoliłam mu skończyć.
- Więc daj spokój. To moja sprawa. Poradzę sobie. Muszę w końcu dorosnąć.
- Martwię się o ciebie. - zmarszczył brwi.
- Nie potrzebnie. - pocałowałam go w policzek z ogromnym uśmiechem.
Nie zdążyło minąć kilka sekund, kiedy do kuchni przyszła całą banda. Wspólnie dokończyliśmy śniadanie, po czym każdy zajął się sobą. Miałam do wyjścia dużo czasu, lecz ten czas strasznie szybko mi minął i już musiałam wychodzić. Zapięłam Blackowi smycz i zamknęłam drzwi krzycząc: Wrócę niedługo!. Ruszyłam spokojnym krokiem w stronę parku.











































~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hej!
Co tam u was?
U mnie nic się nie zmienia.
Co do ważniejszych spraw:
  • Smuci mnie to, że pod jednym rozdziałem, znajduje się komentarz jednej osoby.
  • Nie do końca wiem, czy to oznacza, że mam pisać, czy, że mam przestać?
  • Może nie jestem jakaś super, zdarzają mi się błędy, nie można powiedzieć, że robię coś systematycznie, ale staram się jak mogę i jeśli macie jakieś uwagi: napiszcie.
  • Zastanawiam się czy mam zawiesić to opowiadanie:
  1. w końcu nikt jakoś super nie czyta,
  2. mam małą motywację do pracy (a ogromną wenę)
Piszcie w komentarzach co myślicie, bo ja już zupełnie nie wiem.
A... wracając do treści bloga, pewnie wiecie co się wydarzy dalej ale:
WSZELKIE SYTUACJĘ I DIALOGI MIĘDZY BOHATERAMI PISZĘ SAMA I JEST TO TYLKO I WYŁĄCZNIE MOJA WYOBRAŹNIA
Więc do następnego ;)


wtorek, 19 maja 2015

Rozdział 23

W momentach kiedy moja głowa nie była zajęta Zaynem starałam się obmyślić jak mogę zakończyć grę, która on zaczął. Biorąc pod uwagę ze staliśmy obok stawu miałam pewien pomysł, ale aby go zrealizować musiałam oprzeć się pokusie pocałowania chłopaka co nie było wcale łatwe. Kiedy jego uśmiechnięte usta były już blisko z uśmiechem wyplątałam się z jego ramion i popchnęłam na lewo. Szarym stracił równowagę i wpadł do wody. Zaczęłam się śmiać. Spojrzał na mnie groźnie.
- Teraz już nie żyjesz. - warknął.
- No co ty, Misiu... - musiałam zobaczyć jego reakcję.
- Teraz to Misiu, tak?! - wdrapywał się na brzeg.
Zaczęłam uciekać. Biegłam do domu. W drzwiach wpadłam na Louisa. Mocno się do niego przytuliłam.
- Pomóż. - poprosiłam - Malik chce mnie zabić.
Zaczął się śmiać i mocno mnie przytulił. Weszliśmy do domu. Wszyscy siedzieli w salonie i grali w butelkę. Dziadkowie Harrego pojechali na cały dzień na zakupy do miasta. Usiadłam koło Tommo. Uśmiechnął się do mnie co odwzajemniłam. Po chwili w pomieszczeniu pojawił się Malik. Był cały mokry i wściekły. Spojrzał na mnie i poczułam delikatny strach i rozbawienie. Spuściłam wzrok, próbując ukryć uśmiech.
- Ty! - pokazał na mnie palcem.
Wszyscy na niego spojrzeli.
- Kretynie, idź się przebrać. Wszystko pomoczysz. - powiedział z uśmiechem Harry, a ja już nie mogłam wytrzymać i roześmiałam się.
Kiedy szatyn szedł po schodach postanowiłam go dogonić. Zatrzymałam go na górze. Spojrzałam w jego śliczne oczy, a uśmiech na mojej twarzy sam lekko się powiększył.
- Przepraszam. Nie mogłam się powstrzymać. - nadal udawał obrażonego. Cmoknęłam go w policzek - Długo się będziesz gniewał? - zrobiłam słodką minkę.
Zaśmiałam się.
- Raczej nie. Ale na pewno się odwdzięczę. - poszedł do łazienki.

* * *

Wieczorem postanowiliśmy zrobić ognisko. Chłopcy przygotowali drewno, a ja i Rose jedzenie. 
Mieliśmy dużo radochy, szczególnie, że blondynowi trochę odbiło:
Potem usadowiliśmy się wygodnie, wokół - już dużego - ognia. Nabiłam kiełbaskę na patyk i zaczęłam ją "smażyć". Myślałam, że będzie cieplej, lecz po zachodzie słońca, było po prostu zimno. Stwierdziłam, że pójdę po bluzę, lecz nim zdążyłam wstać, na moich ramionach spoczęło ciepłe okrycie. Zayn usiadł koło mnie z lekkim uśmiechem.
- Dzięki. - mruknęłam, zakładając jego bluzę.
Puścił mi oczko, a ja poczułam jak palą mnie policzki. Odwróciłam głowę. Niall podniósł gitarę do góry, by wszyscy na niego spojrzeli.
- Może pośpiewamy? - zaproponował, na co wszyscy przytaknęliśmy.
Ja i Rose postanowiłyśmy po prostu słuchać ich fantastycznych głosów. Siedzenie przy ogniu, z najlepszymi osobami, jakie poznałam było dla mnie nowością. Do tej pory nie znałam takich ludzi jak oni. Moi poprzedni znajomi nie opiekowali się mną, a oni... oni mnie kochają. Mam swoją rodzinę. To dziwne, że czasami, człowiek tak późno zdaje sobie z tego sprawę, że ma przy sobie osoby, które rzucą wszystko i mu pomogą. Takich właśnie ja miałam. Skuliłam się i oparłam głowę na ramieniu Zayna. Objął mnie ramieniem, dając poczucie bezpieczeństwa. Nadal nie rozumiałam swoich uczuć. Czasami, chciałam by był blisko, a innym razem wolałam trzymać go na dystans. To wszystko wynikało z tego, że nie chciałam go krzywdzić, chodź wiedziałam, że i tak to robię. Kiedy szatyn zaczął śpiewać przymknęłam powieki. Mogłabym go słuchać wiecznie... Chłopcy w końcu skończyli, i akurat zrobiło się jedzenie. Wszyscy zabraliśmy się za swoje kiełbaski. Nadal myślałam nad propozycją Louisa i byłam prawie pewna, że ją przyjmę. Nie dla pieniędzy, ale dla tego, że będę mogła być blisko nich i robić to co lubię. Te argumenty mnie przekonały. Już jutro z samego rana mamy wrócić do domu. Cieszyłam się. Mimo, że tu też mi się podobało, chciałam zdrzemnąć się w swoim łóżku, usiąść przy biurku, mieć chwilę dla siebie i napisać jakiś tekst, który im się spodoba.
- Zdradzić ci sekret? - spytał cicho Zayn, a mnie przeszedł dreszcz, odwróciłam się w jego stronę - Nadal nie wiesz kto przysyłał ci kwiaty?
- Mm... Nie. - odparłam.
Zaśmiał się.
- I nie dziwi cię to, że cię o to pytam?
Że on? Naprawdę? To cały czas Malik poprawiał mi humor i sprawiał, że uśmiech nie chciał mi zejść z twarzy? Nie mogłam uwierzyć. Lekko się do niego przytuliłam, szepcząc ciche: dziękuję.
Z samego rana wjechaliśmy w podróż powrotną. Minęła mi dużo szybciej niż kiedy tu jechaliśmy. W naszym aucie panowała wesoła atmosfera. Było dość zabawnie. Kiedy tylko Liam zaparkował przed domem samochód został okrążony przez fanki. Niedobrze. Nie do końca wiedzieliśmy co zrobić.
- Co robimy? - spytała Rose.
- Zwiewamy? - podrzucił Harry.
- Wyrzućmy im Louisa na pożarcie. - Zayn uśmiechnął się złośliwie.
- Żebym ja cię za chwilę nie wyrzucił!- pogroził Lou.
- Spokój. - powiedziałam, zdając sobie sprawę z tego, że będę najbardziej poszkodowana, bo siedzę między nimi.
Przez chwilę panowała zupełna cisza. Nie licząc pisków fanek. Każdy z nas zastanawiał się co zrobić? Mi nic nie przyszło do głowy. Po chwili jeszcze dojrzeliśmy paparazzi.
- Kto jest za ucieczką? - spytał Niall.
- Ja. - odpowiedzieliśmy zgodnym chórem.
Szybko znaleźliśmy się pod domem chłopaków, do którego od razu weszliśmy. Nie byłam u nich wcześniej, żeby pozwiedzać. Wszędzie było dożo przestrzeni i światła. Ściany były w przyjemnych kolorach. Ciekawa byłam kto im sprzątał. W salonie, na ścianie mieli ogromną plazmę, a na przeciwko niej wygodną, skórzaną kanapę i dwa fotele. Kino domowe to fajna sprawa. Może kiedyś coś zechcą z nami obejrzeć. Przypomniało mi się, że Rose ma niedługo urodziny. Za kilka dni. Muszę coś dla niej zrobić. Jaki prezent będzie dla niej idealny? Zamyśliłam się wchodząc do kuchni. Napiłam się wody i zawróciłam do salony gdzie siedzieli wszyscy. Usadowiłam się w jednym z foteli. Cała szóstka dyskutowała na temat tego jak ja i Rose wrócimy do domu. Też byłam ciekawa. Chłopcy dopiero teraz nam powiedzieli, że mają jutro wieczorem koncert. Obie z Rose stwierdziłyśmy, że powinni zrobić próbę, i mimo że się ociągali udało nam się ich wygonić z domu. Zajęłyśmy się zrobieniem czegoś do jedzenia. Wiedziałyśmy, że chłopcy szybko, nie wrócą więc zostawiłyśmy im kartkę, że wracamy do siebie. Kiedy byłyśmy w połowie drogi zaczął padać deszcz, a ciemne chmury przecięła błyskawica. Zadrżałam. Obie przyśpieszyłyśmy. Do domu dotarłyśmy obie mocno przemoczone. Szybko się przebrałyśmy i zrobiłyśmy gorącą herbatę. Wzięłam napój do pokoju i położyłam się pod kołdrą. Mimo ciepłej herbaty i grubego okrycia, nadal było mi zimno. Skuliłam się. Starałam się zasnąć, ale jak zawsze podczas burzy nic z tego.
Wstałam koło 8:00. Nie mogłam już spać. Zeszłam do kuchni. Nikogo tam nie było. Westchnęłam i przetarłam dłońmi twarz. Byłam mocno niewyspana. Nie mogłam spać przez te warunki pogodowe. Wiedziałam, że wyglądam okropnie, ale najpierw postanowiłam zjeść śniadanie. Było to musli z jogurtem. Po szybkim posiłku, udałam się do mojej łazienki by stworzyć na twarzy jakiś makijaż, który zakryje mój stan. Kiedy tylko rozpoczęłam pracę, załamałam się. Niczym nie mogłam ukryć tego jak bardzo nie wyspana jestem. Postawiłam na tradycyjny make-up. Spięłam włosy w niedbałego kucyka. Stwierdziłam, że skoro na dworze jest słońce to wyjdę na spacer lecz nim zdążyłam dojść do drzwi zadzwonił telefon. Ze zrezygnowaniem odebrałam.
- Nie obudziłem cię? - usłyszałam Hazzę.
- Nie. Nie śpię już dobre dwie godziny. - odparłam siadając na krześle.
Skoro dzwonił to miał jakiś interes. Byłam tego pewna.
- To dobrze. Musisz być gotowa i Rose też na 18. Dacie radę?
- Tak, ale czemu?
- Koncert moja droga.
- Ah... no tak.
- Więc do zobaczenia. - rozłączył się.
Westchnęłam. Obudziłam Rose. Ona oczywiście zaczęła marudzić, że nie ma co ubrać, więc ruszyłyśmy do galerii handlowej. Wspominałam, że nienawidzę zakupów z Rose? Przeszłyśmy już chyba 50 sklepów, a ona dalej nie ma sukienki dla siebie. Koniecznie chciała sukienkę. Ja stwierdziłam, że włożę jeansy i koszulkę na ramiączkach. Nie widziałam problemu w tym, żeby przyszykować sobie strój. Niestety moja przyjaciółka była innego zdania. Nudziłam się w kolejnym sklepie. Kiedy Rose przymierzała kolejną sukienkę, stwierdziłam, że usiądę i popiszę z Ianem. Okazało się, że szatyn akurat ma czas. Przez chwilę miałam z nim kontakt, a potem znów musiał gdzieś jechać. Obiecał, że się odezwie. Spojrzałam przed siebie. Zaniemówiłam. Rose wyglądała oszałamiająco. Miała na sobie czarno czerwoną sukienkę. Była dosyć obcisła i sięgała do kolana. Jednym słowem, którym mogłam ją określić to: WOW. Po dokonaniu tego zakupu, przyjaciółka stwierdziła, że nie puści mnie w spodniach i mi też zakupimy sukienkę. Wszystkie cichy, które mierzyłam przez kolejne dwie godziny, wybierała mi ona. Nie miałam już powoli siły. Kolejny raz wyszłam z przymierzalni. Mina Rose mówiła sama za siebie. Była zaskoczona. Nie zdążyłam spojrzeć w lustro, bo przyjaciółka mnie powstrzymała. Szybko wróciłyśmy do domu i najpierw zajęłyśmy się przygotowaniem Rose. Wyglądała olśniewająco. Potem dopiero przyszła kolej na mnie. Przyjaciółka kazała założyć mi strój i usiąść na krześle. Malowała mnie i zrobiła fryzurę. Dopiero gdy skończyła, pozwoliła mi się zobaczyć:
Miałam na sobie zwykłą czarną sukienkę o prostym kroju, która podkreślała moją figurę, Rose zadbała o to by mój makijaż był perfekcyjnie dobrany. I mimo tak skromnej kreacji, nie poznałam siebie w lustrze. Ta dziewczyna wyglądała zupełnie inaczej niż ja. To nie mogłam być ja.
- W sumie mogłam cię tak nie ubierać. - powiedziała Rose przyglądając mi się - Teraz faceci będą się oglądać za tobą, a nie za mną.
Obie roześmiałyśmy się. Zamówiłyśmy taksówkę i po 15 minutach byłyśmy na miejscu. Miałyśmy wejściówki VIP. Udałyśmy się wręcz pod samą scenę, skąd miałyśmy świetny widok. Impreza miała się zacząć już za chwilę. Schodziło się co raz więcej fanów. Dziewczyny, które były obok nas plotkowały. Wyłapałam nasze imiona. Czyli widziały ten beznadziejny artykuł. Szkoda słów. Rose też się tym nie przejmowała. Gdy na scenę wyszli chłopcy, rozległ się ogromny wrzask, który przerodził się w jeden wielki pisk. Dołączyłyśmy do tego. Wiedziałam, że próbują odnaleźć nas wzrokiem, ale wtopiłyśmy się w tłum zbyt dobrze. Świetnie się bawiłam. Lecz wszystko co fajne szybko się kończy. Koncert za chwilę miał dobiec końca. Usłyszałyśmy dźwięki ostatniej piosenki. Jednej z mojej ulubionej - Little White Lies. Wtedy wpatrywałam się tylko w Malika. On po chwili również mnie dostrzegł.
Przez cały utwór patrzył mi w oczy. Miałam ochotę do niego podejść i przytulić się, schować w jego bezpiecznych ramionach. Przeszedł mnie przyjemny dreszcz. Reszta świata przestała dla mnie istnieć gdy zaczął śpiewać. Jego cudowny głos sprawił, że nie mogłam się ruszyć. Między nami pojawiła się jakaś więź. Z pozoru była cienka jak nitka, ale tak naprawdę nie można jej było przerwać, jak grubego sznura.
- Wpadłaś po uszy... - usłyszałam szept przyjaciółki.
Automatycznie zarumieniłam się i chciałam spuścić wzrok, ale kiedy dostrzegłam uśmiech na twarzy Zayna, moje spojrzenie zawisło na nim. Kiedy skończyli, pożegnali się z piszczącymi fankami i zeszli ze sceny. Chciałam jak najszybciej do nich dołączyć, dołączyć do niego. Wiele fanek miało wejściówki za kulisy. Postanowiłyśmy stanąć na końcu kolejki. Miałam wrażenie, że mijają godziny i wcale nie jesteśmy bliżej. A jednak nadeszła nasza kolej. Rose natychmiast podbiegła do Hazzy i uczepiła się jego szyi. Słodziaki. Ja nie wiedziałam co zrobić. Spojrzałam na nich wszystkich po czym lustrowałam podłogę.

*Zayn*
Była taka... słodka. Stała tam nie wiedząc co zrobić. Pogratulowała nam dobrego występu i nadal wpatrywała się w podłogę. Postanowiliśmy się już stąd zmyć. Było późno i byliśmy nieco zmęczeni. Postanowiłem zatrzymać tą piękność, która poszła w ślad za moimi przyjaciółmi. Złapałem jej drobną dłoń. Jej oczy spotkały moje. Całą ostatnią piosenkę, kiedy w końcu ją znalazłem, nie mogłem oderwać od niej wzroku. Wyglądała idealnie. Nie stroiła się i to było jej zaletą. Nie chciała się pokazywać. Lubiłem to w niej. Delikatnie objąłem ją w tali. Jej małe ręce wylądowały na moich ramionach. Poczułem przyjemne ciepło. Zawsze to czułem gdy miałem ją obok. To musiało o czymś świadczyć.
- Pięknie wyglądasz. - szepnąłem jej do ucha, przegryzając jego płatek.
Zadrżała. Wiedziałem, że nie z zimna, ale mimo to robiło się chłodno. Ściągnąłem kurtkę i okryłem ją.
- Dziękuje. - szepnęła.
Wiedziałem, że chodzi o wcześniejszy komplement. Uśmiechnąłem się szeroko. Nadal unikała mojego spojrzenia. Uniosłem jej podbródek. Nie pewnie spojrzała w moje oczy.
- Ufasz mi? - spytałem, chodź wiedziałem, że zbyt szybko zadałem to pytanie.
Powinienem jeszcze poczekać, ale nie potrafiłem. Potrzebowałem jej. Była moim narkotykiem. Kiedy nie była w pobliżu, wariowałem.
- Ja... sama nie wiem. - mruknęła - Tak. Wydaje mi się, że tak.
Musnąłem ustami jej gorący policzek i mocno ją przytuliłem. Schowała się w moich ramionach, odwzajemniając uścisk. Jej włosy pachniały brzoskwinią. Słodko, lecz nie mdło. Przerzuciłem jej blond włosy na lewą stronę i złożyłem delikatny pocałunek na jej szyi. Wahała się. Czułem, że w każdej chwili jest gotowa mnie odepchnąć. Nie na tym mi zależało. Złapałem jej rękę i lekko pociągnąłem. Poszła za mną, bez żadnych oporów. Stanęliśmy na parkingu. Louis, ten kretyn już odjechał. Może stwierdzili, że nie wracamy z nimi. Błąd. Tylko gdzie oni pojechali? Wolałem odwieść Amelie do jej domu. Chciałem, żeby czuła się dobrze, a w moim towarzystwie i w moim domu mogło by być inaczej.Wziąłem jakąś taksówkę. Po chwili siedzieliśmy w ciepłym aucie. Podałem kierowcy adres. Nie interesowało mnie to co dzieje się wokoło. Była tylko ona. Ona i ja. Złapałem jej dłonie. Były zimne.
- Zimno ci? - spytałem przyglądając jej się.
- Trochę. - odparła, patrząc na mnie pewniej.
Położyłem dłoń na jej policzku. Poczułem ciepło kiedy buch powietrza wyleciał z jej ust. Przysunąłem się i musnąłem jej wargi. Nie uciekała. Z uśmiechem pocałowałem ją. Bez wahania oddała mi pocałunek. Objęła moją szyję i przyciągnęła mnie do siebie. Posadziłem ją na moich kolanach. Wplotła palce w moje włosy. Przeszedł mnie przyjemny dreszcz, który rozniósł ciepło po moim ciele. Co ona ze mną robiła? Po niedługim czasie, kierowca przerwał namiętną chwilę między nami oznajmiając nam, że jesteśmy na miejscu. Wysiedliśmy z auta i skierowaliśmy się do ciepłego mieszkania. W środku nikogo nie było.
- Chcesz coś do picia? - spytała Amelia ściągając szpilki i kierując się do kuchni.
- Nie. - mruknąłem również ściągając buty. Podbiegłem do niej i objąłem ją od tyłu - Chcę ciebie.
- Herbata? -odparła z uśmiechem.
- Ostatecznie... - zaśmiała się.
Usiadłem na krześle, a ona krzątała się po kuchni. Wyjęła herbatę z szafki, wrzuciła torebkę do kubka, postawiła wodę na gazie i usiadła obok mnie. Była zmęczona. Widziałem to po jej twarzy. Miała lekkie wory pod oczami. Nic dziwnego. W nocy pewnie nie spała - była burza, a koncert trwał dość długo. Zakładam, że jeszcze przed nim, Rose wyciągnęła Amelię na zakupy.
- Śpiąca? - spytałem obejmując ją i przyciągając do siebie.
- Trochę. - odparła i zasłoniła buzię ziewając.
Oparła głowę na moim torsie. Pogłaskałem ją po głowie. Uśmiechnęła się i przymknęła oczy. Po chwili, gdy czajnik zaczął gwizdać, podniosła się i zalała herbatę. Podała mi jeden z parujących kubków.
- Chodźmy do mnie. - mruknęła łapiąc mnie za rękę.
Wziąłem mój kubek i poszedłem za nią. Po wspinaczce po schodach, znaleźliśmy się u niej w pokoju. Usiadła na łóżku odstawiając napój na szafkę.Usadowiłem się koło niej. Upiłem łyk rozgrzewającego napoju i odłożyłem go. Objąłem Amelię ramieniem. Nie protestowała. Była aż tak zmęczona? Jeśli nie przestanę myśleć w ten sposób, to wmówię sobie jeszcze, że to wszystko mi się śni. Tego na pewno nie chciałem.
- Jeśli chcesz zostać sama, to powiedz. Pójdę do siebie. - mruknąłem patrząc na nią.
- A mógłbyś... - zawahała się - zostać ze mną? - niepewnie spojrzała mi w oczy.
- Jasne. - mruknąłem z uśmiechem.
Odwzajemniła mój gest. Wyplątała się z moich objęć i podeszła do szafki z ubraniami. Obserwowałem każdy jej ruch. Wyciągnęła jakąś luźniejszą koszulkę i szorty. Przeszłą do łazienki i po chwili była przebrana w piżamę. Usiadła obok mnie po turecku. Pocałowałem ją w czoło.
- Kładź się. - mruknąłem - Skoczę do łazienki i wrócę do ciebie.
Kiwnęła głową na zgodę i wślizgnęła się pod kołdrę. Szybko udałem się do pomieszczenia obok. Wziąłem szybki prysznic i ubrałem na siebie tylko spodnie. Zgasiłem światło i przeszedłem do sypialni Meli. Leżała z zamkniętymi oczami. Włosy delikatnie przysłoniły jej twarz. W tym świetle, jej cera była bardzo blada, przez co wyraźniej było widać czerwone usta blondynki. Z lekkim uśmiechem, najciszej jak potrafiłem, wślizgnąłem się pod kołdrę obok niej. Delikatnie objąłem ją w tali. Dziewczyna mruknęła coś nie wyraźnie, po czym odwróciła się w moją stronę i wtuliła w moje ramiona. Pocałowałem ją w czoło. Również byłem zmęczony. Położyłem głowę, nieopodal jej i zasnąłem, czując brzoskwiniowy zapach.

*Amelia*
Poczułam muśnięcie na moich ustach. Niechętnie otworzyłam oczy. Zayn patrzył na mnie z ogromnym uśmiechem.
- Cześć śliczna. - wymruczał chowając twarz w moje włosy.
- Hej. - odparłam, a kąciki moich ust mimowolnie podniosły się.
Moja dłoń spoczęła na jego nagim torsie. Wczoraj jeszcze miał koszulkę. Z tego co pamiętam. Przez chwilę zwątpiłam, czy nie wypiłam nieco alkoholu, ale po chwili obawy minęły. Malik był przy mnie. W końcu było tak, jak powinno być. Przynajmniej ja tak czułam.
- Wyspałaś się? - spojrzał mi w oczy.
- Jak nigdy. - mruknęłam zadowolona.
Jego usta były tak blisko. Spojrzał na moje. Czyżby myślał o tym samym? Chyba tak. Po chwili poczułam jego ciepłe wargi. Znów odpłynęłam zdając się na niego. I wszystko było by ok. Gdyby nie jeden incydent.
- Amelia, już po 11! - krzyknęła Rose wchodząc do pokoju.
I ja i Zayn odskoczyliśmy od siebie. Przyjaciółka wpatrywała się to w Malika, to we mnie. Czułam, że nie tak powinna się o nas dowiedzieć.
- Amelia, wstawaj! - krzyknął Harry, który po chwili stał obok Rose, a jego szczęka sięgała ziemi.











































~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hej!
Co tam u was?
Mam wrażenie, że rozdział jest dość dłuuuuuugi! ;)
Jeśli ktoś wie gdzie w CSS poprawić wielkość czcionki to proszę napiszcie, bo nie mogłam tego znaleźć, a ręcznie nie działa ;(
Myślę, że jesteśmy w połowie opowiadania, chodź nie jestem pewna. Ze mną różnie bywa. Nikt nie wie co się zrodzi pod tą burzą włosów! ;)
Jeśli macie jakieś uwagi, piszcie. Wiem, że mam problemy z interpunkcją i robię dużo literówek, ale się staram. Gdyby coś, krytykę przyjmuję na klatę!
I proszę skomentujcie. Dla was to niewiele czasu, a ja mam kopa, który mi pomaga pisać kolejne rozdziały.
To jak? 2 komentarze pod tym postem?
Liczę na was! ;)

środa, 6 maja 2015

Rozdział 22

Oczy same mi się już kleiły. Było mi zimno. Wszyscy już prawie spali. No dobra. Tylko Liam się trzymał. Ciągle wpatrywał się w ekran swojego telefonu. Harry i Rose jak zawsze przytuleni, spali na sofie, a reszta jak popadnie. Ja nadal siedziałam obok Iana.
- Zmęczona? - spytał przyglądając mi się.
- Jak cholera... - mruknęłam wtulając się mocniej w jego ciepłe ramiona.
- "Jak cholera"? Od kiedy ty się tak wyrażasz?
- Od kiedy cię poznałam.
Zaśmiał się. Nic nie mówiąc wstał i wziął mnie na ręce. Skierował się do schodów. Oparłam głwoę na jego ramieniu i ziewnęłam.
- Przytyłaś. - mruknął. Pacnęłam go dłonią w głowę, a on wyszczerzył zęby w uśmiechu - Kobiety...
Po chwili leżałam w moim łóżku. Ian okrył mnie kołdrą i pocałował w czoło.
- Zostań. - mruknęłam.
- Twój chłopak mnie nie zbije? - udawał, że się boi.
- Nie jest moim chłopakiem. A poza tym to chyba moja sprawa kto śpi w moim łóżku.
Chłopak zaczął się śmiać i usiadł obok mnie.
- Nie powiem jak to zabrzmiało.
Położył się obok. Trzymał się dystansu między nami. Kiedyś tak nie było. Zadrżałam. Nadal było mi zimno. Nie wiem dlaczego. Może się przeziębiłam? W końcu trochę zmokłam. Szatyn wyciągnął ramiona w moją stronę. Szybko się do niego przytuliłam. Cieszyłam się jego obecnością. Jednocześnie gdy mnie objął zrobiło mi się ciepło.
- Oddaliłeś się ode mnie. - pożaliłam się.
- Nie. Po prostu... - nie dokończył.
- Kiedyś nie myślałeś o tym, czy jakiegoś chłopaka to obchodzi czy ze mną jesteś czy nie.
Taka byłą prawda. Kiedyś był trochę inny w tej sprawie. Często chodziliśmy za rękę, czasami spał u mnie i zazwyczaj kimaliśmy w jednym łóżku. Do tej pory jednak nic mu nie przeszkadzało.
- Boję się, że rozwalę ci życie. - mruknął nie patrząc mi w oczy - No wiesz... Nie widzieliśmy się kupę czasu, a ja włażę ci z butami do życia.
Pocałowałam go w policzek. Oczywiście, że mi na nim zależało i że nie psuł mi życia. On był jego częścią jak by nie było.
- Ian zawsze byłeś dla mnie ważny. I nasze relacje z mojej strony nigdy nie uległy zmianie.
Mocno się w niego wtuliłam i zamknęłam oczy. Wiedziałam, że szatyn się uśmiecha. Miał spokojny oddech, który pomógł mi zasnąć.
Obudziło mnie walenie w drzwi. Zaspana spojrzałam na zegarek. Dopiero 6. Co oni poszaleli? Niechętnie wstałam wyplątując się z objęć Iana. Mruknął coś niewyraźnie, ale nie zwróciłam na to większej uwagi. Otworzyłam drzwi. Stał przed nimi uśmiechnięty Harry.

- Oszalałeś? - warknęłam przecierając oczy.
- Może. - odparł rozbawiony - Zbieraj się. Jedziemy na kilka dni na wieś.
- Na wieś? - ziewnęłam.
- Do moich dziadków.
- A co z Ianem? - odparłam.
- Jak chcesz to może jechać.
Znając życie nawet jak pojedzie zaraz będzie musiał gdzieś jechać. Zamknęłam drzwi i usiadłam na łóżku. Pogładziłam szatyna po głowie.
- Jedziesz z nami na wieś? - spytałam.
- Na jak długo?
- Nie wiem. Harry coś wymyśla.
- Ok. Czemu nie...
Zebraliśmy się i szybko ogarnęliśmy. Na dole już wszyscy byli gotowi. Pili kawę. Zabrałam kubek Rose nie przejmując się jej protestami i wlałam sobie trochę gorącego napoju. Usiadłam na szafce. Upiłam łyk i zwinęłam gorącą bułkę, którą szybko zjadłam. Nieco się obudziłam. Mieliśmy jechać jednym autem. Szybko spakowałam kilka ciuchów. Ian powiedział, że musi pojechać do kumpla po swoją torbę i pojedzie za nami motorem. W aucie wszyscy rozgospodarowali sobie miejsce. Tylko ja zostałam wciśnięta. Wyglądało to następująco: prowadził Liam, z koło niego siedział blondyn, za nimi Zayn, ja w środku i Louis, a za nami Rose i Harry. Super. Nie mogli mi dać lepszego miejsca.
- Zastanowiłaś się? - spytał Louis uśmiechając się do mnie.
- Nie wiem Lou. - odparłam - Szczerze mówiąc tyle się działo, że nie miałam kiedy się nad tym zastanowić.
Usłyszałam ciche, niezadowolone mruknięcie z tyłu.
- Mhm... Ian się stał. - warknął cicho Harry.
- O co ci chodzi? - obróciłam się do niego.
- No może o to, że spaliście w jednym łóżku? - odparł świdrując mnie wzrokiem.
Na mojej twarzy pojawił się rumieniec. Tylko dlatego, że wiedziałam co pomyśli Zayn. Ian był moim przyjacielem. Harry nie miał prawa nas oceniać. Co z tego, że spaliśmy w jednym łóżku?! Przecież to o niczym nie świadczy.
- A ile razy spałam z tobą w jednym łóżku?! - odfuknęłam.
- A jednak jest ci głupio, co? - nadal trzymał się swojego.
- Jest mi przykro. Nie masz prawa nas oceniać. - atmosfera stawała się co raz bardziej napięta.
Przestałam zwracać uwagę na to czy ktoś mnie słucha. Harry nie miał racji.
- A jednak jest coś między wami? - warknął.
- Jest między nami przyjaźń. Nie zrozumiesz tego. - nie myślałam o tym co powiedziałam.
- Więc nie jestem twoim przyjacielem? Świetnie! - mimo, że nie dał tego po sobie poznać widziałam, że zabolały go moje słowa.
To nie miało zabrzmieć w ten sposób. Co ja zrobiłam?
- Nie o to mi chodziło. On był ze mną wtedy gdy... - nie chciałam mówić tego przy wszystkich.
Nawet Rose nie wiedziała. Pewnie się domyślała. ale nie powiedziałam jej tego w prost.
- Nawet się nie umiesz obronić... - powiedział wściekły.
Odwróciłam się do niego tyłem i usiadłam z powrotem na swoim miejscu. Było mi cholernie przykro. Nie wiedział co się wtedy ze mną działo. Ian przeżył to co ja. Byliśmy zżyci. Harrego nie było wtedy przy mnie. Nie wie co przeżywałam. Po mojej twarz spłynęło kilka łez.
- Mela... - mruknął Zayn, ale uciszyłam go ruchem ręki.
Louis mnie przytulił. To było bardzo miłe z jego strony. Kiedy tylko się opanowałam wyjęłam telefon i włączyłam sobie muzykę na słuchawkach. Kiedy Liam powiedział, że robimy krótki postój, pierwsza wyleciałam z auta. Staliśmy na stacji benzynowej, obok autostrady. Odetchnęłam głęboko. Po chwili pojawił się koło mnie Ian.
- Co jest? - spytał przyglądając mi się.
- Pokłóciłam się z Harrym. - odparłam bezradnie.
- Mówiłem ci, że tak będzie. - odparł.
- Do cholery, chociaż ty mi nie dokładaj. - uniosłam się, a z moich oczu wyleciało kilka łez.
Nie zdążyłam odejść daleko. Szatyn mocno mnie przytulił. Odwzajemniłam jego uścisk. Dobrze było wiedzieć, że chociaż on jest po mojej stronie. Wiedziałam, że reszta za pewne była zdania Harrego. No bo co może robić dziewczyna w jednym łóżku z chłopakiem? Ale ja i Ian jesteśmy tylko i wyłącznie przyjaciółmi. Chciałam, żeby został, nie zważając na konsekwencję.
- Chcesz jechać ze mną? - spytał.
- Tak. - odparłam cicho.
- Uwaga, idiota po prawej. - mruknął cicho Ian i zniknął.
Usłyszałam kroki. Ktoś za mną stał. Wiedziałam kto nim się obróciłam. Zayn. Spojrzałam mu w oczy. Nad czymś intensywnie myślał.
- To prawda? - spytał - Że ty i on... - nie dokończył.
- To zależy o co pytasz. - odparłam - Ian został w moim pokoju na noc, ale z nim nie spałam. Przynajmniej nie w taki sposób o jakim myślał Harry.
- Więc czemu to powiedział? - spytał.
Zerknęłam przez jego ramię na Loczka i westchnęłam.
- Nie wiem. Może coś zrobiłam, jakoś go odepchnęłam... Nie chciałam.
- Może powinniście pogadać? - jego oczy były zatroskane.
Uwielbiam jak facet troszczy się o dziewczynę. Nie o tym powinnam teraz myśleć! Harry.
- Sęk w tym, że nie chcę o tym rozmawiać. To był gorszy okres w moim życiu. Dawno go zamknęłam i nie lubię do niego wracać.
- Może w tym wypadku powinnaś?
Może. Sama nie wiedziałam.
- Jedziesz? - odwróciłam się do Iana, rzucił mi kask.
- Uważaj na nią. - powiedział Zayn.
- Nie tylko tobie na niej zależy. - odparł z ogromnym uśmiechem szatyn.
Usiadłam za nim i objęłam go w pasie. Zapalił motor. Poczekaliśmy aż Liam włączy się do ruchu i podążyliśmy za nim. Chłopak dobrze wiedział, że Harry i Zayn obserwują go i co jakiś czas zwalniał, przyśpieszał lub zataczał półkola. Idiota. W końcu zatrzymaliśmy się na miejscu. Ściągnęłam kask i oddałam Ianowi.
- Gdyby nie było tu takiej ładnej trawki, zaparkował bym bokiem. - wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Mhm. Chyba zębami w trawie. - odparłam, a on się zaśmiał.
Podszedł do nas Harry. Spojrzał karcąco na Iana, na co szatyn zaśmiał się. Potem Loczek uważnie mi się przyjrzał.
- Przepraszam. - mruknął.
- Ja też. - odparłam.
Mocno mnie przytulił.
- Jeszcze będziemy musieli pogadać. - uprzedził Hazza.
- Wiem.
Poszliśmy wszyscy pod dom. Harry zadzwonił. Drzwi otworzyła nam miła staruszka.
- Harry! - powiedziała uradowana i przytuliła go.
Przywitała się z nami wszystkimi szczególnie interesując się Rose i mną. Babcia Hazzy była wyjątkowo miłą osobą. Pierwsze co to zaprosiła nas na ciepły posiłek. Była to zupa jarzynowa. Nie powiem, żebym lubiła, ale byłą całkiem smaczna. Po skończeniu obiadu postanowiłam się rozejrzeć. Oczywiście za zgodą właścicielki i jej męża. Wyszłam przez drzwi i spojrzałam na piękny krajobraz. Na podwórku rosło kilka większych drzew - możliwe, że były to dęby. Trawa była soczyście zielona. W oddali widać było ścianę lasu, a przed nią ciągnące się pastwiska. Na jednym był koń i dwie kozy, a na drugim dwie krowy w łaty. Zwróciłam się na lewo. Stała tam stajnia. Była w bardzo dobrej kondycji. Widać było, że jest zadbana. Nieco dalej pod daszkiem był stóg siana. Obiecałam sobie, że spędzę na nim jedną noc. Podążyłam dalej. Za budynkami był staw, nad którego brzegami rosło kilka drzew. Już wiedziałam, że to będzie idealne miejsce dla mnie. Podeszłam do jednego z drzew i usiadłam w jego cieniu. Położyłam się na trawie i zamknęłam oczy. Lekki wiatr przesłonił mi twarz włosami. Uśmiechnęłam się. Dawno nie miałam takiego spokoju i nie byłam tak szczęśliwa. Wszystko zaczyna się układać. Mam Harrego, Ian jest obok, Rose jak zawsze gotowa do działania, chłopaki, którzy są jak starsi bracia... Czego chcieć więcej? Nie licząc tego, że rodzice mnie olewają mam wszystko.
- Muszę jechać. - usłyszałam głos Iana.
Westchnęłam. Otworzyłam oczy i usiadłam.
- Tak myślałam... - odparłam.
- Ej... - spojrzałam na niego a on się uśmiechnął - Przecież jeszcze się zobaczymy.
- No ja myślę. - również się uśmiechnęłam.
Przytuliłam się do niego mocno po czym odprowadziłam go do motoru. Pożegnałam się z nim jeszcze raz patrząc jak on i jego maszyna znikając na horyzoncie.

- Gotowa? - spytał Ian uśmiechając się do mnie.
- Jasne. - odparłam.
Ruszyliśmy jego autem. Było już ciemno, ale żadne z nas się tym nie przejmowało. Moi rodzice jak zawsze zrobią mi awanturę po powrocie. Byłem pewna, że u chłopaka będzie to samo, chodź jego rodzice przynajmniej go kochali. Jechaliśmy dość wyboistą drogą i co chwila podskakiwałam na siedzeniu. W końcu dotarliśmy do starego stadionu w środku lasu. Wszyscy o nim zapomnieli, ale my - "motocykliści" - znaleźliśmy go i przerobiliśmy na trasę wyścigową. Nie tylko motory się tu ścigały. Auta też. Zaparkowaliśmy na trawie. Pomogłam szatynowi ściągnąć nasze motory z bagażnika. Podeszliśmy bliżej startu. Zasady wyścigu były proste:
1) Możesz startować jeśli nie jesteś pod wpływem żadnej używki.
2) Nie ma żadnych inny zasad oprósz 1 i: wszystkie chwyty dozwolone.
Druga zasada była według mnie beznadziejna. Kilka razy przez to lądowałam zębami w ziemi. W końcu zaczęli wywoływać uczestników. Jak zawsze startowałam w pierwszym wyścigu, a Ian w drugim. Oczywiście były nielegalne, ale wtedy byłam głupia, nie rozumiałam tego, że robię źle. Zależało mi na adrenalinie, która przesłoni mój ból związany z odtrąceniem przez rodziców. Wszystkie maszyny zawarczały na starcie i kiedy padł wystrzał, ruszyliśmy. Dodawałam więcej gazy i próbowałam wyprzedzić wszystkich od zewnątrz. Niektórzy kopali, inni zajeżdżali drogę. W końcu na trasie pozostało 4 uczestników i ja. Drobnym szczegółem było to, że na starcie było nas 15. Pierwsza przekroczyłam metę. Oczywiście ja i Ian wraz z naszą paczką (w tym z Kamilem) musieliśmy to oblać. Nie przeszkadzało im to, że nie mam jeszcze osiemnastki. Dawali mi piwo, papierosy i narkotyki. Pamiętam, że tego wieczoru, po tych wszystkich używkach, bardzo źle się czułam. Ian nic nie brał. Nawet nie pił. Widział, że jestem w kiepskim stanie. Zabrał mnie do swojego garażu. Tam potrafiliśmy siedzieć godzinami. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam.
Na drugi dzień obudziłam się z kacem. Bolała mnie głowa i chciało mi się pić. Ian się nade mną znęcał i kazał biegać wokół zabudowań. Chciałam go za to zabić. No cóż. Od tamtej pory nie piję. Byłam głupia, lecz jeszcze przez pewien czas, póki Ian nie opowiedział mi jak to było z nim, brałam wszelkie używki. Szatyn mnie z tego wyprowadził. Przestałam się również ścigać. Mimo, że to uwielbiałam, nie mogłam pozwolić na to, by moje życie było chaosem nie do ogarnięcia.

Ocknęłam się gdy poczułam coś ciepłego w mojej dłoni. Odwróciłam głowę w lewo. Był to Zayn. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się lekko. Jeszcze raz spojrzałam na drogę, którą odjechał Ian. Niebo zasnuły ciemne chmury i jeszcze przez chwilę widzieliśmy słońce, a potem nastała ciemność.
Wspomniałam o tym jak bardzo nienawidzę burzy? Bardzo. Boję się jej. Nie mam chyba konkretnego powodu. Po prostu nie lubię. Za głośno i za ciemno. Przewracałam się z jednej na drugą stronę w łóżku. Nic z tego. Nie zasnę. Usiadłam, a niebo za oknem przecięła błyskawica. Zadrżałam. Naciągnęłam rękawy na ręce i wstałam. Spojrzałam na wyświetlacz telefonu. 1:00 w nocy. Oświetliłam sobie telefonem drogę do kuchni. Tam napiłam się wody. Wcale mi nie pomogło. Miałam ochotę schować się pod stołem. Usłyszałam za sobą jakieś skrzypnięcie. Miałam zbyt bujną wyobraźnie, lub naoglądałam się zbyt wielu horrorów. Żeby nikt tam nie stał. Powoli odwróciłam się i zasłoniłam usta dłonią by nie piszczeć. Przede mną stał jakaś postać.
- Cicho. - mruknął rozbawiony Zayn - Czemu nie śpisz?
Wlał sobie wody do szklanki nie spuszczając mnie z oka.
- Nie mogę zasnąć.
- Boisz się burzy? - upił łyk napoju.
Głupio się przyznać, ale tak właśnie było. I to strasznie się bałam. Kiedy usłyszałam kolejny krok mimowolnie zrobiłam krok ku chłopakowi. Odstawił szklankę do zlewu i objął mnie ramieniem.
- Chodź. - nadal był rozbawiony.
Wt tym momencie odezwała się moja duma. Wyplątałam się z jego ramion, mimo że było mi tak strasznie przyjemnie. Ruszyłam powoli do przodu mrucząc: Poradzę sobie sama. Szybko wspięłam się po schodach i weszłam do swojego pokoju. Znów zagrzmiało. Tym razem głośniej niż wcześniej. Szybko znalazłam się pod kołdrą. Skuliłam się i zacisnęłam powieki. To będzie długa noc. Byłam tego pewna. Poczułam ciepłe objęcia.
- Jesteś strasznie uparta. - szepnął mi do ucha.
- Zdarza mi się. - odparłam.
Zaśmiał się. Obrócił mnie przodem do siebie. Umierałam z zimna i przerażenia. Chłopak mocno mnie przytulił. Dopiero gdy położyłam głowę i dłoń na jego torsie zorientowałam się, że jest bez koszulki. Super. Grzmot sprawił, że zadrżałam.
- Czemu się boisz? - spojrzał mi w oczy.
- Nie mam pojęcia. - odparłam szczerze.
Na jego ustach pojawił się głupkowaty uśmieszek. Zmrużyłam oczy i przyłożyłam mu w ramię.
- W każdej chwili mogę cię wywalić. - przypomniałam.
- Ale tego nie zrobisz. - odparł pewny siebie.
No dobra. Na razie nie miałam zamiaru. Skuliłam się mocniej. Jego dłoń delikatnie głaskała mnie po plecach. Było to trochę działanie bezcelowe, bo mimo że nie mogłam się na niczym skupić to i tak za każdym razem gdy słyszałam grzmot na nowo powracał strach.
- Przestań o tym myśleć. - powiedział w końcu poważnym tonem.
- Jak? - no skoro jest taki pomysłowy to niech mi odpowie.
Wywrócił tylko oczami, po czym złączył nasze usta. Oczywiście, że się nie opierałam. Przeciwnie. Przyciągnęłam go mocniej. Uśmiechnął się, lecz nie pozwolił mi się odsunąć nawet o centymetr. Jeszcze nigdy nie przeżyłam tak namiętnego pocałunku. Zayn był inny niż faceci, z którymi byłam  do tej pory. Nie mam pojęcia jak długo trwał ten pocałunek. Wiedziałam tylko, że kiedy się odsuwał nie miałam już powietrza i zakręciło mi się w głowie. Usłyszałam jego cichy chichot.
- Zapomniałaś o burzy? - spytał.
- Nie. - odparłam z lekkim uśmiechem.
Odgarnął niesforny kosmyk włosów za moje ucho. Jego kciuk delikatnie głaskał mnie po policzku. Patrzył mi w oczy. Zastanawiałam się co chce w nich zobaczyć?
- Nie chcę już czekać. - szepnął.
Westchnęłam i chciałam się odsunąć. Nie pozwolił mi i jeszcze mocniej przytulił mnie do siebie.
- Czemu ciągle mnie odpychasz? - spytał.
- Boję się. - szepnęłam, spuszczając wzrok.
Zdałam sobie z tego sprawę. Tylko strach był przeszkodą. Chłopak nie zrozumiał. Uważnie mi się przyjrzał, starając się jakoś do mnie dotrzeć.
- Czego?
Zacisnęłam usta w wąską kreskę. Nie patrzyłam mu w oczy. Nie chciałam. Co mam mu powiedzieć? Chłopak uniósł moją głowę.
- Powiedz mi. - poprosił cicho.
Jednak uległam. Do cholery, być może mam szczęście na wyciągnięcie ręki, a boję się powiedzieć?
- Ja... byłam z chłopakiem i on... on mnie bił. - nie chciałam mu powiedzieć, który.
Wiedziałam, że Kamil byłby narażony na niebezpieczeństwo. Wolałam to zachować dla siebie. Zayn pocałował mnie w czoło i mocno przytulił.
- Czemu nie powiedziałaś wcześnie? - spytał.
- Nie potrafię o tym mówić. - odparłam cicho.
- Ale gdybym wiedział... nie naciskałbym tak na ciebie. - posłał mi przepraszające spojrzenie.
- Nie naciskałeś. Nie powinieneś się obwiniać. Ja po prostu... - nie dokończyłam.
- Rozumiem. Poczekam. - ponownie pocałował mnie w czoło.
Posłałam mu słaby uśmiech po czym wtuliłam się w jego ciepłe ramiona i zasnęłam nie zwracając uwagi na burzę.
Obudziły mnie promienie słońca. Byłam sama. Nie chciałam jeszcze wstawać, ale wszyscy mieliśmy spotkać się na śniadaniu o 6:00. Westchnęłam i powoli zwlokłam się z łóżka. Założyłam jakieś stare jeansy i czarny podkoszulek. Mieliśmy pomagać dziadkom Harrego. W kuchni, mimo że było już piętnaście minut po ustalonej godzinie - była tylko babcia Hazzy.
- Dzień dobry. - przywitałam się z uśmiecham.
- Dzień dobry. - odparła, odwzajemniając mój gest - Jesteś głodna? Na śniadanie zrobiłam grzanki.
- Z chęcią zjem. - odparłam.
Kiedy skończyłam posiłek ze starszą panią i zmyłam naczynia przyszedł Liam. Przywitał się z nami i ziewnął. Co on taki nie wyspany? Zaśmiałam się w duchu. Babcia Harrego postanowiła znaleźć mi jakieś zajęcie żebym się nie nudziła. Wyszłyśmy z domku i ruszyłyśmy do stajni.
- Doiłaś kiedyś krowę? - spytała otwierając drzwi.
- Nie. - odparłam z uśmiechem - Ale zajmowałam się końmi.
- A to dobrze. Niech Harry ją wydoi. Nasza krówka lubi kopać. - staruszka zaśmiała się, a ja wraz z nią - Wyczyść konia. Jeśli chcesz później możesz na nim pojeździć. Dawno nikt go nie dosiadał. - staruszka poklepała konia i zostawiła mnie samą.
Wzięłam szczotki i jakiś sznur. Wyprowadziłam zwierze na świeże powietrze i przywiązałam do ogrodzenia nieopodal. Zaczęłam od przywitania się z nim. Był cały czarny, tylko na czole miał białą strzałkę. Powąchał moją dłoń. Pogłaskałam go po szyi. Lubiłam zwierzęta. Rodzice mieli wielkie ambicje i chcieli posłać mnie na medycynę. Ja powiedziałam, że mogę zostać weterynarzem. To już się im nie spodobało. Najpierw dokładnie wyszczotkowałam czarną sierść, a następnie rozczesałam grzywę i ogon. Kopyta zostawiłam na koniec. Kiedy - jak się dowiedziałam od dziadka Harrego - Shaggy był czysty postanowiłam go dosiąść. W końcu nic nie powinno mi się stać. Odwiązałam go i rozejrzałam się czy nikogo nie ma w pobliżu. Zawiązałam linę z obu stron kantara i zrobiłam z nich wodze. Mocno się odbiłam i przerzuciłam jedną nogę nad zadem. Udało mi się wsiąść. Koń nieszczególnie się przejął, za to ja byłam zadowolona. Ciekawa byłam jaki jest szybki? Ale nie chciałam zbytnio ryzykować bez siodła. Podobno to pamięta się całe życie, jak jazdę na rowerze, ale mimo to nieco się bałam. Przez pierwsze piętnaście minut po prostu stępowałam. Głaskałam zwierze po szyi i przytulałam się do niego. Zawsze wierzyłam w to, że koń ma tylko jednego jeźdźca i nawiązuje z nim więź. Próbowałam jakoś się z nim porozumieć. Pogoniłam go do kłusa, mocniej trzymając się kolanami. Miał bardzo wygodne chody. Zauważyłam, że za każdym razem gdy traciłam równowagę, Shaggy zwalniał i czekał, aż znów będę pewnie trzymać się na jego grzbiecie. W końcu zdecydowałam się na galop. W końcu może to być moja jedyna szansa. Tak dawno nie czułam tego co teraz. Pogoniłam konia. Z wielką ochotą rozpędził się i pognał na przód. Wolność i wiatr we włosach... Z uśmiechem, odetchnęłam głęboko.
Dopiero po chwili zauważyłam, że na naszej drodze stoi płot. Koń czując moje wahanie tylko przyśpieszył.
- Shaggy, oszalałeś? - zwróciłam się do niego, na co zarżał radośnie.
Dla bezpieczeństwa złapałam jego grzywę. Po chwili poczułam jak razem odrywamy się i szybujemy w górze. To zawsze było dla mnie jak magia. Koń i jeździec - zgrani na tyle, by sobie zaufać. Po chwili odchyliłam się do tyłu, a przednie kopyta konia dotknęły ziemi. Zwierze zwolniło, a ja mocno go przytuliłam. Najbardziej szalony zwierzak jakiego znam. Zawróciłam go i zsiadłam przy płocie. Ściągnęłam sznurek i kantar. Jeszcze raz go pogłaskałam i zostawiłam go samego. Z uśmiechem wróciłam do stajni i zostawiłam wszystkie rzeczy. Poszłam do domu. Była pora obiadu. Wszyscy siedzieli w kuchni i gdy weszłam zwrócili na mnie swoje spojrzenia. Była to nieco niekomfortowa sytuacja. Usiadłam na jednym z krzeseł.
- Gdzie nauczyłaś się tak jeździć? - spytał dziadek Hazzy.
- Em... - to było dość dawno. Nawet nie pamiętam... - To było za czasów kiedy rodzice organizowali mi zajęcia. To było najprzyjemniejsze z nich. - uśmiechnęłam się.
- Mógł cię zrzucić. - powiedziała z uśmiechem Rose.
- Pewnie znowu byś ryczała. - mruknęłam, a ona spiorunowała mnie spojrzeniem.
Zaśmiałam się w duchu. Po skończonym obiedzie postanowiłam chwilę odpocząć. Wzięłam mój pamiętnik i usiadłam pod drzewem nad stawem. Długopisem naszkicowałam Shaggiego pasącego się ba łące. Coś jeszcze o nim napisałam i zamknęłam zeszyt. Tu było tak wspaniale. Zero trosk. Tylko przyjemności. Przynajmniej mi praca tutaj sprawiała przyjemność. Położyłam się na zielonej trawie i zamknęłam oczy. Odetchnęłam głęboko. Kiedy byłam bliska zaśnięcia, coś rzuciło na mnie cień. Natychmiast się ocknęłam i spojrzałam na przyczynę tego zdarzenia. Nade mną stał Zayn.
- Zasłaniasz mi słońce. - powiedziałam z wyrzutem.
Prychnął pod nosem.
- Coś jeszcze? - chciał, grać? Ok.
- Tak. Jesteś arogancki, głupi, egoistyczny, - jest taki przymiotnik? - nachalny... - przerwał mi.
- Zamkniesz się w końcu? Wolę kiedy twoje piękne usta mnie całują, a nie obrażają. - zatkało mnie.
Zdobyłam się na to by posłać mu karcące spojrzenie. Ponownie opadłam na trawę. Szatyn usiadł obok mnie. Jego smukłe palce delikatnie gładziły moją rękę. Odwróciłam głowę w jego stronę i spojrzałam na jego twarz. Uśmiechał się i wiedziałam, że patrzy na mnie kątem oka.
- Co ty taki zadowolony? - spytałam.
- A nic... Tylko ślicznie wyglądasz jak się rumienisz. - jego uśmiech stał się szerszy.
Kretyn. Podniosłam się i uderzyłam go w głowę, po czym zabrałam swój zeszyt i ruszyłam w stronę domu. Moja podróż nie trwałą długo, bo chłopak bardzo szybko mnie dogonił. Objął mnie w talii i odwrócił w swoją stronę.
- Gniewasz się? - banan nie schodził mu z ust.
Zmrużyłam oczy, a on cicho zaśmiał się.
- Tak. - odparłam.
Rzuciłam mu wyzywające spojrzenie. Nie przeląkł się zbytnio.
- Więc postaram się to naprawić. - mruknął, a ja poczułam jak pod wpływem jego spojrzenia robi mi się gorąco.











































~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hej!
Oto i kolejny rozdział, trochę dłuższy niż zawsze.
Mam do was pytanie:
Czy moglibyście zareklamować mój blog u siebie?
Byłabym wdzięczna ;)
Ale wracając do rozdziału...
Podoba mi się na pewno bardziej niż poprzedni... Tak mi się zdaje ;)
Co wy o tym sądzicie?
Jeśli chcecie być na bieżąco to napiszcie na końcu komentarza CHCĘ, a ja będę was informować o nowych rozdziałach ;)
Jejku, cieszę się, że Martyna zaczęła czytać moje opowiadanie. Jej komentarz był dość motywujący więc oto i macie kolejną część ;)
Naprawdę bardzo bym chciała uzyskać liczbę 3 komentarzy pod postem 
(nie liczą się od tej samej osoby!)
Jeśli dacie mi taki zastrzyk motywacji kolejny na pewno pojawi się wcześniej niż ten.
PS: przepraszam, że na ten musieliście tak długo czekać.
Za to ja teraz będę czekała na wasze opinię ;)