niedziela, 31 maja 2015

Rozdział 25

- Więc co robisz poza pracą? - spytałam Jamesa, idąc obok niego przez park.
Na tym "skrawku" zieleni dużo się działo. Rodziny i nie tylko, urządzały sobie pikniki na trawię, dzieci grały w piłkę, zwierzaki hasały między ludźmi... Nigdy nie było tu tak głośno i radośnie, a za razem harmonijnie.
- W domu też mam kilka zwierząt. Pomagam schronisku i lecznicy. Jak mają jakieś zwierzęta, które są po operacjach, to przysyłają je do mnie. Opiekuję się nimi. W międzyczasie, jestem studentem. Chcę zostać weterynarzem.
- Wow. Nie jest ci trudno to wszystko pogodzić? - spojrzałam na niego.
Uśmiechnął się szeroko. Podejrzewam, że nie często miał okazję z kimś pogadać. Jednak bardzo go polubiłam. Był taki... inny niż wszyscy. Chciał zostać weterynarzem. Jaki mężczyzna tego chce? Większość z nich marzyła w dzieciństwie o strażaku, lub policjancie. Zakładam, że James od początku chciał zostać lekarzem.
- Trochę, ale mam ogromne wsparcie w siostrze. Czasem kiedy mam już dość, siada obok, bierze moją książkę do ręki i pyta: to co dzisiaj? Budowa układu pokarmowego królika? - zaśmiał się - Jest wspaniała. Tym bardziej, że jesteśmy sami. Rodzice zginęli w wypadku. A co z tobą? - szybko zmienił temat.
Westchnęłam, a on zaśmiał się. Usiedliśmy na jednej z ławek. Black wcisnął się pomiędzy nami i położył główkę na mojej nodze. Pogłaskałam go.
- Wyjechałam tu, żeby zacząć nowe życie. Trochę mi nie wyszło. Na początku wszystko szło dobrze, spotkałam przyjaciela z dawnych lat, przez chwilę byłam szczęśliwa... No a potem znalazł mnie mój były. Wbrew wszystkiemu zostaliśmy przyjaciółmi. I może wszystko było by dobrze gdybym się nie zakochała w byłym przyjaciółki.
- I tu dopiero jest: WOW, dziewczyno! - skomentował ze śmiechem.
- Czy ja wiem... - odparłam bez przekonania.
- Nie lubisz mówić o sobie, co? - przyjrzał mi się.
- Nie bardzo. Jakoś do tej pory nikt za bardzo nie chciał mnie słuchać. Mimo, że odnalazłam Harrego, on znalazł sobie dziewczynę, nie ma dla mnie czasu, na tyle by mi pomóc w kwestii "beznadziejenie-uczuciowej".
- Ja cię mogę posłuchać. Mam sporo czasu. - uśmiechnęłam się, gdy usłyszałam te słowa.
- Ty się lepiej ucz. Black cię lubi. Będziemy przychodzić do pana, na wizyty, panie doktorze.
Chłopak zaśmiał się, a piesek wspiął na jego kolana. W dali dojrzałam Malika. Szedł w naszą stronę. Cholera. Co teraz? Zwiać, czy poczekać, aż przywali Jamesowi? Co za bezsens. Całe moje życie nim jest, ale pomińmy ten fakt. Chyba muszę zatrudnić sobie klauna, żeby dostarczał mi dzienną dawkę śmiechu, bo inaczej będę bardzo krótko żyła. Mój rozmówca podążył za moim wzrokiem.
- Czyżby były przyjaciółki? - spytał.
- Jak byś zgadł... - mruknęłam.
Po chwili szatyn stał na przeciwko mnie. Zastanawiałam się czy spojrzę mu w oczy. Jednak wolałam lustrować ziemię.
- Już zostawiłaś Louisa? - spytał.
- O co ci chodzi? - podniosłam się.
Staliśmy niebezpiecznie blisko siebie.
- Mówisz jak byś nie wiedziała.
- Jak ty byś chciał wiedzieć, to grali w butelkę. Louis dostał zadanie.
- Jakoś nie specjalnie się opierałaś.
- Jakoś nie specjalnie z tobą wtedy chodziłam. Pomyśl trochę, bo stracisz najlepszego kumpla. Przywaliłeś mu w mordę. Ulżyło? - wkurzyłam się.
- Nie. Z wielką chęcią zrobiłbym to jeszcze raz. Nie ma prawa cię dotykać.
- O tym to akurat decyduję sama.
- I on też lepiej niech trzyma ręce przy sobie. - wskazał na Jamesa.
- Zostaw go. - warknęłam.
- Iana jeszcze tolerowałem. Teraz nie mam zamiaru dzielić się tobą z kimś innym.
- Słyszysz co ty mówisz?! - krzyknęłam na niego - Nie jestem twoja, nawet nie byłam i nigdy nie będę. Masz Rebece, to się nią zajmij i daj mi święty spokój!
Wzięłam Blacka na ręce i zawołałam Jamesa. Malik na szczęście pozwolił nam odejść.
- Przepraszam cię za to. - zwróciłam się do chłopaka, było mi naprawdę głupio.
- Nie przejmuj się. To nie twoja wina.
- Wiesz, ja już... pójdę do domu. Nie obraź się, ale wolałabym posiedzieć sama.
- Jasne. Do zobaczenia. - cmoknął mnie w policzek i odszedł.
Powolnym krokiem ruszyłam do domu i mimo tego, byłam tam bardzo szybko. Weszłam do środka i puściłam pieska. Od razu pobiegł napić się wody. Był radosny. Uśmiechnęłam się lekko na sam jego widok. Nie wiem czego Zayn nie rozumiał. Zastanawiałam się czy zdaje sobie sprawę z tego, że mnie rani. Mimo, że mu tego nie pokazałam, to wszystko co mówił, bolało. Każde jego słowo, wypowiedziane, jak bym była jego własnością, wbija mi nóż w serce. Każdy gest. jak pobicie Louisa, pokazuje mi, że Malik niczym nie różni się od Kamila.
- Już wróciłaś? - mruknął Harry mijając mnie w drzwiach , kierując się w stronę lodówki.
- Tak...
Spojrzał na mnie swoimi zielonymi oczami, które zabłysnęły troską. Wiedziałam, że posypie się seria pytań.
- W porządku?
- Nie. - miałam już dość udawania.
- Co się dzieje? - stanął na przeciwko mnie.
- Harry, nie radzę sobie. To wszystko chyba trochę mnie przerosło. Czuję się bezsilna. Zayn... Spotkałam go dzisiaj. Każde słowo, które wypowiedział mnie zraniło. Gdzie jest ten Malik, którego poznałam? Który chciał mi zaimponować swoim wyglądem, zaczepiał mnie w każdej możliwej chwili, był kiedy go potrzebowałam, rozumiał mnie bez słów? Co się stało, że nagle się zmienił?
Loczek położył dłonie na moich ramionach i zajrzał mi głęboko w oczy.
- Jest jedno wyjście: powiesz mu wszystko co czujesz, albo powiem mu w mniej lub bardziej delikatny sposób, że ma się od ciebie odwalić, bo masz mnie i Louisa.
- Harry... - Styles mi przerwał.
- Rób co chcesz. Poczekamy jeszcze trochę. A dzisiaj niczym się nie przejmuj. Idziemy na bal maskowy. To prezent dla Rose. Pójdziesz z nami?
Przytaknęłam ruchem głowy. Coś czułam, że to będzie najgorszy bal w moim życiu.

* * *

Muzyka leciała dość głośno. Była przeróżna, ale każda piosenka była idealna do tańca. Siedziałam przy naszym stoliku, obserwując wirujące pary. To wszystko wyglądało jak z bajki. Tylko ja tam nie pasowałam. Byłam sama, bo reszta ruszyła na parkiet. Lou próbował mnie wyciągnąć, ale nie chciałam. Bałam się, że Zayn gdzieś tu jest. Na szczęście Tomlinson miał maskę, która zakrywała jego sińce. Malik by go nie poznał. Mnie też nie powinien. W końcu, czerwona suknia, tego samego koloru buty i maska... Wyglądałam zupełnie jak nie ja. A jednak stało się coś czego bym się nie spodziewała. Kiedy na nowo zaczęłam skupiać się na tańczących ludziach, ktoś przede mną stanął. Mężczyzna był ubrany w czarny garnitur. Biała koszula, którą miał po spodem, była idealnie dopasowana, podkreślając jego muskularną sylwetkę. Wydawało mi się, że przez biały materiał, prześwitują tatuaże. Czarne buty były wypastowane i lśniły, gdy odbijało się w nich światło. Na twarzy miał ogromny uśmiech, lecz jej większą część zakrywała czarna maska. Tego samego koloru włosy były nienagannie zaczesane w tył.
- Mogę prosić? - spytał miękkim głosem.
Wpatrywałam się w niego jak zaczarowana. Nie potrafiłam oderwać od niego wzroku. Miał w sobie coś, co nie pozwoliło mi mu odmówić. Podałam mu dłoń i podniosłam się z krzesła. Przeszliśmy na sam środek parkietu. Wszyscy rozsunęli się gdy stanęliśmy, tworząc koło, wokół nas. Zaczęła lecieć muzyka. Nie znałam tej piosenki. Wtedy jakoś się tym nie martwiłam. Mężczyzna objął mnie w talii i przyciągnął do siebie. Bardzo dobrze prowadził, nie musiałam zastanawiać się na tym jaki krok wykonać, on robił to za mnie. Nie docierało do mnie nic innego prócz tego, że znajdujemy się na parkiecie i jesteśmy obok siebie. Nie słyszałam nic innego prócz muzyki. Nie widziałam nic innego prócz jego oczu. W końcu poczułam się jak księżniczka. Jak bym była dla niego wyjątkowa, jak bym była jedyną. I kiedy chłopak odchylił moje ciało w tył, tym samym kończąc nasz taniec, musnął swoimi ciepłymi ustami moją szyję. Byłam pewna, że znam ten dotyk, że już kiedyś go czułam. Jednak w tamtej chwili, nie mogłam sobie nic przypomnieć. Szumiało mi w głowie i nie byłam pewna czy wiem co się dzieje. Zupełnie jak bym się mocno napiła, ale przecież nawet nie tknęłam alkoholu tamtego wieczora. Kiedy się "ocknęłam" byłam w jakimś pokoju razem z NIM. Nie obchodziło mnie nic dopóki czułam jego pocałunki...

*Rose*
To były moje najlepsze urodziny. Miałam ich wszystkich. Oprócz Zayna. Na jego towarzystwie jakoś mi nie zależało. W końcu był moim byłym. Ale nie musiał komplikować życia Amelii. I bez niego nie było ono łatwe. Chwilę później wyrzuciłam tę sprawę z głowy i zajmowałam się tylko i wyłącznie Harrym, z którym tańczyłam. Loczek był cudowny. Spędziliśmy razem cały wieczór. Zaciekawiło nas co się dzieje, kiedy ludzie rozeszli się na boki, robiąc miejsce. Na środku stanęła para. Dziewczyna była ubrana jak Amelia, a po jej ruchach, mogłam bez żadnych wątpliwości stwierdzić, że to ona. Tylko kim był facet, który z nią tańczył? Na pewno był niezły. Bogaty - widać po ciuchach. Był bardzo odważny. Całować moją Amelkę na oczach tylu ludzi?! Czy on wstydu nie ma?! Harry był równie mocno zaskoczony co ja. W sumie to nie byłam zaskoczona. Chciałam nakopać temu chłopakowi i powiedzieć mu, żeby zostawił Amelię, ale oboje gdzieś zniknęli mi z oczu. Chyba wyszli. Wszyscy już nie potrafiliśmy włączyć się do zabawy. Tajemnicza para zrobiła wrażenie na wszystkich gościach. Dobrze wiedzieć, że nie tylko na nas. Wróciliśmy do domu i nadal w strojach, ale już bez masek bawiliśmy się w salonie. Louis tańczył z Liamem, ja z Harrym, a Niall pałaszował pizzę, którą odgrzał w mikrofalówce. Dosyć mocno się uśmieliśmy. Liam poleciał na ziemię, kiedy blondyn podstawił mu nogę. Brunet pociągnął za sobą Lou, który z ogromnym hałasem, przeturlał się po biednym Paynie, miażdżąc go i w końcu rąbnął łokciem o stolik, przewracając go i wywracając wszystko co na nim było. To istna katastrofa! Ja, Loczek i Nialler zaczęliśmy się z nich śmiać. Po chwili Lou, cały klejący się i brudny od napoi i chrupek, poszedł do łazienki się ogarnąć. Co prawda psy go trochę umyły. Już nie wrócił. Pewnie poszedł spać. Bawiliśmy się do 5. Potem wszyscy padliśmy w salonie.
Obudził mnie mój telefon. Odrzuciłam połączenie przychodzące, nie patrząc na ekran. Wiedziałam, że już nie zasnę. Cholerna komórka! Mogłam ją wyciszyć. Wstałam, nie budząc śpiącego Stylesa. Przeszłam do kuchni i zapatrzyłam kawę. Spojrzałam na zegarek. 9:00? Kto normalny wstaje o takiej godzinie po imprezie? Co prawda nie jestem normalna, ale... Zaciągnęłam się zapachem wspaniałego napoju, po czym upiłam kilka łyków. Usłyszałam dźwięk przekręcanego klucza w drzwiach. Oho. Nasza zguba powraca do domu. Rozsiadłam się wygodnie na krześle i oparłam stopy na stole. Miałam na sobie koszulkę Harrego i jakiś dres. Kiedy się w to przebrałam? Nie ważne. Usłyszałam jakiś hałas. Amelia pewnie zrzuciła pustą butelkę po piwie, którą na szafce od butów, postawił Harry. Chwilę później znalazła się w kuchni. Nawet mnie nie zauważyła. Nad czym ona myślała?
- Kawa... - mruknęła, nalewając sobie jej do kubka. Odwróciła się do mnie przodem, upijając łyk - Hej. - powiedziała jakoś dziwnie.
- Cześć. - odparłam marszcząc brwi - Uciekłaś wczoraj z księciem? - spytałam niby od niechcenia.
- Ta... - patrzyła przez okno, które było za mną.
Co się z nią działo? Nigdy taka nie była. Jak by nad czymś intensywnie myślała. Dziwne. Zazwyczaj nie zamyślała się na tyle, żeby tracić kontakt z rzeczywistością. Tym razem tak było.
- Ej, co jest? - spytałam, lustrując ją wzrokiem.
- Nic. - mruknęła. Upiła kolejny łyk kawy - Jestem trochę zmęczona. Pójdę się położyć.
Kiedy doszła do drzwi, koło niej znalazł się Black. Dziewczyna z lekkim uśmiechem wzięła go na ręce i poszła do swojego pokoju. Nie zrozumiałam tej sytuacji. Zazwyczaj wszystko mi mówiła, a teraz? Wymigała się od każdej odpowiedzi. Jak ona to uczyniła? Przecież, ja zawsze dostaję odpowiedzi na pytania, które mnie nurtują. Miałam zamiar spróbować jeszcze raz. Tylko później. Przeszłam do salonu. Był tam... bałagan to zbyt łagodne słowo. Kto zrobił ten syf?! Tak nie będzie! Po podłodze walały się chrupki i butelki, a dywan był cały w plamach od różnych napoi. Poszłam do kuchni. Wzięłam garnek i drewnianą łyżkę. Wróciłam do poprzedniego pomieszczenia i maszerując niczym żołnierz, zaczęłam walić w gar. Chłopcy natychmiast zerwali się z kanap.
- Sprzątać! - krzyknęłam, na co zrezygnowani, ponownie padli na "łóżka".











































~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Ten jest krótszy - wiem,
ale to wszystko dlatego, że akcja się tak potoczyła.
Postaram się, żeby kolejny był dłuższy.
I co myślicie? 
Ja uważam, że w życiu nie zrobiłam takiego opisu osoby - mężczyzna na balu.
Domyślacie się kto to? To nie jest proste zadanie... ;)
A jak wam się podoba perspektywa Rose?
Myślę, że mogłam postarać się bardziej, ale nie jest tragicznie....
Czekam na wasze opinie ;)
I dziękuje komentarz pod ostatnim postem ;)

1 komentarz:

  1. Jejku, kochana - zaintrygowałaś mnie! :D :)) Naprawdę nie mam zielonego pojęcia kim może być ten mężczyzna... Cóż marna byłaby ze mnie pani detektyw! Ale jestem pod ogromnym wrażeniem sposobu, w jaki go opisałaś! Kochana, czułam się jakbym sama była na tym balu oraz wirowała w tańcu! Wielkie brawa! :D ^^
    Perspektywa Rose bardzo mi się podobała, jest takim ciekawym urozmaiceniem, powinnaś to kontynuować! ;))
    Chcę też poskarżyć się na Zayana... No co w niego wstąpiło, skąd ta zaborczość?! :D Nie poznaję go, ale mimo wszystko zbyt bardzo lubię, bym mogła się długo na niego gniewać! :D ^^
    Rozdział faktycznie krótki, ale najważniejsze, że treściwy! ;)) ^^ Nie pozostaje mi nic innego jak wypatrywać kolejnego, a Tobie życzyć morza weny! :)) :**
    Ps - znalazłam recenzję Twojego bloga i chciałabym Ci pogratulować! :)) Zasłużyłaś kochana! :D ^^

    Pozdrawiam! ♥

    OdpowiedzUsuń