niedziela, 1 marca 2015

Rozdział 2

Kiedy wróciłam do domu w kuchni na stole czekał na mnie cieplutki omlet. Rose z uśmiechem szalała (dosłownie szalała) po kuchni. Biegała tam i z powrotem z patelnią lub czymś innym. Nawet zmyła naczynia. Ciekawe co ją wprowadziło w tak dobry nastrój? Może ja? Albo... no nie wiem.
- Co ty taka szczęśliwa? - spytałam.
Brunetka prawie wywróciła się wpadając na krzesło, ale na szczęście tylko na nim usiadła. Nie mogłam powstrzymać śmiechu. Jej mimika mnie rozwaliła. Spojrzała na mnie mrużąc oczy.
- Zakochana. - odparła.
- A nie SINGIEL? - spytałam.
- Nie. Znaczy jeszcze tak. Wczoraj siedział u mnie Zayn. No wiesz ten chłopak, któremu uciekłaś wczoraj z klubu. - nałożyła kolejny omlet na talerz.
- Już go nie lubię. - odparłam jedząc kawałek.
Zrobiła pyszne śniadanie. Słodkie, ale nie mdłe. Boże, ona naprawdę musiała się zakochać. Dziwne. To zazwyczaj ja byłam ta zabujana marzycielka. Potrafiłam czasem całe dnie spędzić na marzeniu o czymś nierealnym. Może to było moje hobby, ale myślenie o czymś co nie może się spełnić, a jednak posiadanie nadziei... Dlatego tak bardzo lubiłam marzyć. Przenosić się do swojego świata, gdzie nie było bólu, gdzie mogłam wszystkim ufać... Eh...
- Mela... - mruknęła Rose. Spojrzałam na nią - Przepraszam nie powinnam była ci mówić. Przecież niedawno się rozstałaś...
Była kochana. Ale nie odczuwałam smutku, ani zazdrości, bo jej się udało. Cieszyłam się jej szczęściem. W końcu mogłam.
- To nic. - odparłam z uśmiechem i przytuliłam ją - Fajnie, że ci się udało. I nie przejmuj się mną jest co raz lepiej. - zrobiłam krótką przerwę by nie zdążyła dostrzec, że ostatnie zdanie jest kłamstwem - Idę się przewietrzyć.
Szybkim krokiem znalazłam się na huśtawce. Odszedł mi apetyt, mimo, że zrobiła tak dobre danie. Nie byłam w stanie nic przełknąć. Nie chciałam wracać do tego co było, ale nie umiałam od tak zapomnieć, że kochałam kogoś kto traktował mnie jak śmiecia. Tak właśnie było. Na początku obiecywał mi, że zamieszkamy razem, że pójdę na dobre studia, że nie obchodzi go to co ludzie o nas pomyślą. A później? Powtarzanie za każdym razem tego jak bardzo mu zawadzam, że nie jestem mu potrzebna. Ciągle mnie poniżał, nie tylko kiedy byliśmy sami, ale też przy innych. Cieszyłam, że w końcu jestem od niego wolna, ale wspomnienia są ciągle żywe. To jest trudne. Nauczyć się nad tym panować, zapomnieć... Człowiek bardzo tego chce, a to tak cholernie nierealne.Szybko starłam łzę z policzka słysząc kroki. Była to moja przyjaciółka.
- Nie myśl o nim. - przypomniała, przyglądając mi się uważnie.
- Nie myślę. - odparłam z lekkim uśmiechem - Nie mogę pogrążyć się w myślach?
- Jasne, że możesz.
Usiadła bok mnie na drugiej huśtawce. Bujałyśmy się na przemian. Lekki wiatr rozwiewał nasze włosy. Zastanawiałam się o czym ona myśli. Ja nie mogłam już znieść tego, że siedzę bezczynie. Chodź czasem to lubiłam to nie wtedy gdy ktoś o tym wiedział. Wstałam i uśmiechnęłam się do Rose.
- Idę rozpakować trochę nasze rzeczy. - powiedziałam.
Weszłam do domu i skierowałam się do mojego pokoju. Powyciągałam ubrania, powkładałam je do szafek i szafy. Kosmetyki zaniosłam do łazienki. Książki ustawiłam na regle w trzecim pokoju. Stwierdziłyśmy, że to będzie nasza mała biblioteka. Przy okazji posprzątałam w łazience i nawet nie spostrzegłam kiedy wybiła 16. Zjadłam to co upichciła Rose. Zapowiedziała przyjście swojego chłopaka więc postanowiłam się ulotnić nic jej nie mówiąc. Bardzo chciała bym go poznała, ale chciałam cały wieczór spędzić sama na przemyśleniach. Potrzebuję tego właśnie dzisiaj. Kiedy przyjaciółka poszła się ogarnąć do łazienki, ja napisałam jej krótką kartkę, ubrałam kurtkę i wyszłam. Odetchnęłam świeżym powietrzem. Słońce rzucało już długie promienie. Nie było jeszcze późno, ale za kilka godzin zajdzie. Ruszyłam do parku. Tam zamierzałam zmierzyć się z moimi myślami. Coś jednak nie grało. Szłam powoli, ale czułam czyjś wzrok na sobie. Skręciłam na prawo i schowałam się za jakimś budynkiem. Właśnie tu, na przeciwko mnie stanęło pięciu chłopaków w tym Zayn. Cofnęłam się bardziej w cień.
- Gdzie ona do cholery jest? - spytał zły chłopak w lokach na głowie.
- Skąd mam wiedzieć? - odparł mu Zayn - Chodźmy do Rose. To nie mogła być ona.
Odeszli. Policzyłam do pięćdziesięciu zanim wyszłam z ukrycia. Wróciłam do fontanny. Usiadłam na brzegu i spojrzałam w wodę. W odbiciu nie widziałam mnie. Ta dziewczyna to nie ja. Tą, którą widziałam teraz była obojętna na wszystko, twarda jak stal i opanowana. Bzdura. Nie jestem taka! Zawsze brałam wszytko do siebie, przez co często cierpiałam, byłam optymistką, marzycielką, byłam empatyczna... On wszystko schrzanił! Uspokój się. Do cholery! Zburzyłam ręką nietkniętą wodę. Nie mogłam już wytrzymać. Byłam zła. Przede wszystkim na siebie. Dlaczego tak dług pozwoliłam mu na to by mnie poniżał? laczego dałam mu tę satysfakcję? Dlaczego się go bałam? Może dlatego...

- Jak długo mam ci jeszcze powtarzać?! - warknął.
Byłam w jego domu. Przyszłam by się pogodzić. Chciałam porozmawiać. Wszytko wyjaśnić. To było wtedy kiedy dopiero zaczął brać. Kiedy nie znałam powodu jego zachowania.
- Kamil, chciałam porozmawiać. - szepnęłam cicho.
- Wiesz co mnie obchodzisz? Tyle co nic. - warknął prosto w moją twarz.
Po moim policzku spłynęła łza. Szybko ją starłam.
- Więc dlaczego zawsze gdy się napijesz powtarzasz mi jak bardzo mnie kochasz? - moje oczy były zimne i w równym stopniu przepełnione bólem.
Mocno się zamachnął. Pchnął mnie tak bardzo, że zderzyłam się ze ścianą. Przez uderzenie rozcięłam skroń. Trafiłam na półkę. Zabolało. Ne tyle fizycznie co psychicznie. Bawił się mną. Jak kot i mysz. Wybiegłam nie zważając na jego groźby. Nawet nie pożegnałam się z jego mamą.

Od tamtej pory wszystko się popsuło. Może gdybym wcześniej się dowiedziała dlaczego taki jest udałoby mi się go z tego wyciągnąć. Długo zadręczałam się tym pytaniem. I mimo, że Rose tłumaczyła mi, że nic to nie da, nadal nad tym myślałam. Dlaczego zaczął brać? Nie miałam pojęcia. To ciężka sprawa. Kochałam go, a on po prostu mnie zostawił. A może to ja go zostawiłam gdy mnie potrzebował? Może powinnam była zostać z nim i pomóc mu z nałogiem? A co jeśli przeze mnie coś mu się stanie? Miałam o nim nie myśleć, a okazuje się, że nie potrafię przestać. Wyciągnęłam telefon. Wybrałam kontakty i przez kilka minut wpatrywałam się w numer Kamila. Znałam go na pamięć od początku naszej znajomości. Zapaliłam papierosa i zablokowałam telefon. Cholerna niesprawiedliwość. On na pewno się o mnie nie martwi. Na pewno o mnie nie myśli. Zadzwonił mój telefon. Była to Rose. Trochę mnie rozbudził dzwonek telefonu i zauważyłam, że zaczyn się ściemniać. Odebrałam.
- Tak? - spytała wstając.
Poza nią usłyszałam hałas. Więc Zayn przyszedł z kolegami. Okłamała mnie. To nic. Pewnie chciała żebym z kimś posiedziała. Z jednej strony za to ją kochałam, ale z drugiej...
- Gdzie jesteś? Nie ma cię już 2 godziny. - powiedziała zatroskana oddalając się od źródła hałasu.
- Jestem w mieście. Zahaczę o sklep. Kupić coś?
- Nie mów mi tylko, że idziesz po fajki.
Trafiła. Uśmiechnęłam się pod nosem powoli kierując się w stronę otwartego sklepu.
- Nie. - odparłam - Chcę sobie kupić batona, mogę?
- Jasne. Przyjdź szybko to poznasz chłopaków.
- Mhm. - rozłączyłam się.
Nie miałam ochoty na poznawanie chłopaków. To nie moja bajka. Ja raczej wolałam siedzieć tylko z nią i oglądać filmy lub robić coś szalonego jak taniec w deszczu. W sklepie kupiłam papierosy (oczywiście za okazaniem dowodu) i batona. Nie chciałam iść do domu. Nie chciałam ich poznać. Może trochę się tego bałam. Ale co miałam zrobić? Było już późno. Wrócić do domu czy gdzieś iść? Postanowiłam popatrzeć na London Eye. kierowałam się w tamtą stronę. Po chwili byłam na miejscu. Ogromne koło kręciło się powoli. Może kiedyś na nie pójdę? Może. Postanowiłam nie wracać jeszcze do domu. Rose domyśliłaby się, że coś nie gra. Spacerowałam po mieście. Było mocno oświetlone. Latarnie i światła prawie na każdej wystawie sklepowej sprawiały, że było dość jasno mimo, że zaszło już słońce. Zadzwonił mój telefon.Stwierdziłam, że jeśli dzwoni Rose to nie odbieram. Jednak był to Kamil. Czego chciał? Jednak pokusa była zbyt duża. Odebrałam.
- Do cholery gdzie jesteś? - powiedział... zatroskanym głosem? - Szukam cię już drugi dzień.
Zamurowało mnie w pierwszej chwili i nie wiedziałam co odpowiedzieć.
- Mela? - spytał cicho.
- Wyjechałam. - odparłam.
- Co? - spytał jak by dopiero oprzytomniał.
- Wyjechałam.
- Nie rozumiem. A co z nami?
- Nie ośmieszaj się. Nie byłeś aż tak pijany by nie pamiętać, że od ciebie odeszłam.
Usłyszałam jego głośny śmiech.
- Znajdę cię i jeszcze tego pożałujesz. - rozłączył się.
Chciał się zabawić moim kosztem. A ja głupia mu uwierzyłam, że się o mnie martwi. Czułam się beznadziejnie. Znowu mnie oszukał. Myśli, że go potrzebuję. Wcale tak nie jest! Gdyby tak nie było nie myślałabyś o nim wariatko!
Za moich oczu zaczęły lecieć łzy. Pozwoliłam im powoli płynąć po moich policzkach. Znowu mnie oszukał. Znowu zabawił się moim kosztem. Pewnie teraz razem ze swoim kolegą się ze mnie śmieją. "Idiotka, znowu ci uwierzyła" Wszystko to widziałam w mojej głowie. I w sumie to tak bardzo bolało. To, że wiedziałam, byłam pewna, że ma ze mnie niezły ubaw. I może powinnam przestać o nim myśleć - nie potrafiłam. Nie da się zapomnieć o kimś kogo się kocha od tak. A kiedy tu przyjechałyśmy i Kamila nie było w mojej głowie byłam bardziej szczęśliwa. Teraz znowu wszystko schrzanił. Poszłam do parku. Usidłam na jednej z ławek i zapaliłam papierosa. Zawsze wszystkich to wkurzało, że paliłam. Co ich to obchodzi?! To moja sprawa czy palę, czy nie. Zadzwonił mój telefon. Mama. Wyciszyłam połączenie i włożyłam urządzenie z powrotem do kieszeni. Po chwili wpadłam na lepszy pomysł. Wyłączyłam telefon. Koniec z raniącymi, lub bezsensownymi rozmowami. Słyszysz?! Niech to do ciebie dotrze Amelia, że nikt nie może tobą gardzić! Nikt nie może cię ranić, ani wykorzystywać! Więc czemu nie wierzę we własne słowa? Zamknęłam oczy i wypuściłam dum ustami. Papierosy... Przynosiły ulgę. Paliłam, bo chciałam. Ktoś powie że to uzależnienie, ale palę tylko kiedy jestem zdenerwowana, smutna... wtedy gdy targają mną emocje. Usłyszałam roześmianą gromadkę ludzi. I domyśliłam się kto to.
- Mela? - to była Rose z chłopakami.
Natychmiast zebrałam się i okrężną drogą poszłam do domu. Nie potrzebnie mnie szukali. Nie potrzebnie marnowali na mnie czas. Przecież nikomu nie jestem potrzebna. Może tylko Rose na mnie zależy.
Powoli szłam drogą oświetloną pobliskimi latarniami. Ta ulica była zamknięta. Nie jeździły nią auta. Miałam nadzieję, że przyjaciółka nie wpadnie na to, że tędy poszłam. Zniszczyłam im miły wieczór. Mogłam wrócić do domu powiedzieć ciche "cześć" i zakopać się w pokoju. Z moich oczu wyleciała pojedyncza łza. Łza bezradności, smutku i cierpienia. To wszystko czułam. Wszytko razem i wszystko z osobna. Westchnęłam wkładając ręce do kieszeni. Dam radę jak zawsze. W końcu to tylko kolejny facet. Otworzyłam drzwi. W domu paliły się wszystkie światła. Ściągnęłam buty i kurtkę. Powoli weszłam do mojego pokoju i zamknęłam drzwi na klucz. Opadłam na łóżko i wyjęłam telefon. Musiałam napisać do Rose. Po włączeniu urządzenia miałam dwa nieodebrane połączenia od Rose i trzy od mamy. Wybrałam numer przyjaciółki i wystukałam szybko:
Jestem w domu. Nie martw się.
Uchyliłam okno i odpaliłam papierosa siedząc na parapecie. Zgasiłam światło w pokoju. Po chwili przed domem pojawiło się sześć sylwetek. Wszystkie weszły do środka. Świetnie. Jeśli przyjaciółka spróbuje wyciągnąć mnie z pokoju to się na nią obrażę. Nie mam ochoty na zawieranie nowych znajomości. Szczególnie dzisiaj mam paskudny nastrój. Po chwili usłyszałam pukanie do drzwi.
- Amelia chodź do nas. - powiedziała.
Uniosłam tylko brwi w wyrazie zdziwienia. A nie mówiłam? Nie ma mowy zostaję w moim pokoju. Nie odezwałam się. Miałam nadzieję, że pomyśli, że zwiałam czy coś...
- Mela...
Nadal milczałam. Poskutkowało. Odeszła. Uff... Ze spokojem zapaliłam kolejnego papierosa. Było już koło 24, ale nadal nikt nie wyszedł z naszego domu. Widocznie czekali, aż mnie coś zmusi do wyjścia. Jednak jestem twarda i sobie poradzę. Wyciągnęłam batona z kieszeni i zjadłam go, bo zaczęłam odczuwać głód. Przebrałam się w blado-niebieski podkoszulek i czarne, dresowe spodnie. Usiadłam na łóżku po turecku okrywając nogi kołdrą. Wyciągnęłam mój pamiętnik i zaczęłam pisać. Po prostu. O tym co czułam, co się działo dzisiejszego dnia. I mimo przelania tego wszystkiego na papier nie mogłam zasnąć. Myślałam... sama nie wiedziałam o czym. O wszystkim i o niczym...
























~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hej! dzisiaj tak krótko (heh na mnie to i tak długo :D)
mam nadzieję, że podoba wam się rozdział ;)
za kilka dni dostanę zwiastun ;)
jestem tym mega podjarana ;)
a tak w ogóle to co sądzicie o rozdziale?
moim skromnym zdaniem jest nawet dobrze ;)


3 komentarze:

  1. Och, nie przesadzaj wcale nie jest tak jakoś bardzo krótko, choc pamiętaj: ZAWSZE może byc dłużej ;)
    Rozdział fantastyczny, ale w sumie niczego innego się nie spodziewałam. Bardzo podobają mi się przemyślenia Ameli, są takie (jakby to nazwac) głębokie :D. Mam nadzieję, że w następnych rozdziałach Amelia przestanie byc taką dzikuską i wreszcie nawiąże jakieś przyjacielskie kontakty. A swoją drogą, to wszystko przez Kamila... wiesz, że nie chcę się wtrącac do twojego bloga, ale jak dla mie to coś mogłoby go przejechac :) .
    Pozdrawiam i życzę weny. bo już, teraz, natychmiast. chcę trzeci rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  2. co do Kamila... Przemyślę to! ;)
    a i jak chcesz trzeci rozdział to spoko, znowu zacznę pisać tak, że będziesz do tyłu ;)
    Żarcik taki ;) musisz trochę poczekać :D

    OdpowiedzUsuń
  3. A więc ona zna Zayna? No robi się coraz dziwniej. Dobrze, że odeszła od tego dupka mam nadzieję, że jej nie znajdzie.

    OdpowiedzUsuń